Coraz więcej „zwykłych obywateli” w Brandenburgii produkuje własny prąd. Energetyczna rewolucja nie ominęła sąsiedniego Berlina.
tekst: Patrycja Bukalska
Wiatr w Feldheim
Wioska Feldheim w Brandenburgii to miejsce, które przyjeżdżają oglądać ekolodzy, politycy i dziennikarze z całego świata. Dokonano w niej czegoś, co nie udało się jeszcze w żadnym innym miejscu w Niemczech – wioska jest całkowicie niezależna energetycznie, sama zarządza swoją siecią, a całą energię czerpie ze źródeł odnawialnych (głównie wiatr i biogaz). Wszystko zaczęło się w 1995 r., kiedy Michael Raschermann, młody szef Energiequelle Gmbh, przyjechał do wioski, aby szukać miejsc pod turbiny wiatrowe. Znalazł, i była to dobra decyzja. Obok 37 budynków w Feldheim stoją 43 wiatraki. W 2008 r. powstała pierwsza biogazownia zasilana odpadami. Połowę kosztów budowy pokryła Unia Europejska. Mieszkańcy i tak hodowali świnie i uprawiali ziemię, więc wykorzystanie odpadów nasunęło się samo. To był kolejny zwrotny moment w historii wioski – okazało się, że jest ona w stanie pokryć swoje zapotrzebowanie na energię, ale nie może kontrolować sieci energetycznej, i nadal musi za to płacić. Trzeba było zbudować własną sieć – nawet z pomocą Energiequelle Gmbh nie było to proste. Każdy z mieszkańców zgodził się jednak zainwestować w projekt 3000 euro i, po wielu prawnych przeszkodach, w 2010 r. Feldheim stała się całkowicie niezależna. Mieszkańcy płacą niższe rachunki za prąd i ogrzewanie, energetyczna transformacja dała im też pracę. W wiosce nie ma bezrobocia, bo większość ludzi pracuje w biogazowi lub przy turbinach wiatrowych i panelach słonecznych.
Feldheim jest jak każde inne spośród tysięcy małych miasteczek i wsi – niewielu mieszkańców (150 osób), brak atrakcji, trochę szaro, trochę za spokojnie. Jej mieszkańcy zrobili jednak coś, co jest inspiracją dla wielu innych. Tylko w 2011 r. Feldheim odwiedziło 3000 gości, z których połowa – co łatwo zrozumieć po tragedii w Fukushimie – pochodziła z Japonii.
Rozwiązań z Feldheim nie sposób po prostu kopiować – nie wszędzie są takie same warunki, np. tak silne wiatry – można jednak szukać innych źródeł energii. Władze niemieckich landów, w tym Brandenburgii, starają się wspierać podobne inicjatywy i czynią to z dobrym skutkiem.
W kwietniu 2011 r. mieszkańcy innego miasta w Brandenburgii, Bad Belzig i jego okolic, założyli spółdzielnię NaturEnergie Fläming. Zaczęło się od pomysłu Haralda Lachera i Uwe Stahn. Najpierw do spółdzielni należało zaledwie 13 osób, ale i tak już we wrześniu tego samego roku zainstalowała pierwsze panele słoneczne na dachu miejscowej hali sportowej i odsprzedała swoją energię do sieci. Po roku od założenia spółdzielnia liczyła dwa razy więcej członkiń i członków oraz posiadała trzy farmy paneli fotowoltaicznych.
Gwiazda przewodnia
Brandenburgia niektórym kojarzy się przede wszystkim z odkrywkowym wydobyciem węgla brunatnego, ale przoduje w Niemczech w dziedzinie zastosowania energii odnawialnej. W rankingu Agencji ds. Źródeł Odnawialnych w latach 2008 i 2010 Brandenburgii przyznano tytuł „Gwiazdy Przewodniej” (Leitstern) dla landu, który oferuje najlepsze warunki wstępne dla produkcji energii odnawialnej. Jak szacuje Brandenburgische Energie Technologie Initiative, obecnie wytwarza się tam z odnawialnych źródeł 50% rocznego zapotrzebowania tego kraju związkowego na energię elektryczną. Jeszcze kilka lat temu chodziło o to, by powstawało jak najwięcej wiatraków, paneli słonecznych i elektrowni wodnych. Teraz najważniejszym zadaniem jest uregulowanie wprowadzania energii do sieci – podczas niektórych słonecznych lub wietrznych dni produkuje się jej więcej niż potrzeba. Rozwiązaniem tego problemu będzie magazynowanie energii, nowe małe sieci energetyczne oraz współpraca z Unią Europejską. Transformacja energetyczna może się okazać biletem do lepszej przyszłości całego landu.
Najważniejszym czynnikiem niemieckiej rewolucji energetycznej jest rozwój inicjatyw obywatelskich, bo w energię odnawialną inwestują dziś nie tylko władze federalne i władze landów, ale właśnie coraz więcej „zwykłych obywateli”. Jedną z pionierek w tej dziedzinie jest Ursula Sladeck, mieszkanka Schönau w Schwarzwaldzie. W 1986 r., kiedy po wybuchu elektrowni atomowej w Czarnobylu piątka jej dzieci nie mogła przez dwa tygodnie wychodzić z domu, Ursula postanowiła coś zrobić i zaczęła szukać możliwości zmniejszenia zależności od energii atomowej. Zaczęła od starej elektrowni wodnej, a obecnie mieszkańcy Schönau korzystają także z energii wiatrowej i słonecznej. Najważniejsze jednak było referendum, do którego Ursula doprowadziła na początku lat 90. Sami mieszkańcy – ku zaskoczeniu władz miasteczka – opowiedzieli się za prawem wyboru dostawcy energii. Obecnie założona przez Ursulę spółdzielnia Schönau Power Supply dostarcza energię odnawialną do ponad 100 tys. odbiorców.
Dziś w Niemczech jest około 1,3 mln prosumentów (jednocześnie producentów i konsumentów) energii odnawialnej. Niektórzy to indywidualni rolnicy, inni zrzeszają się w spółdzielniach, których działa około 640. Spółdzielnie są przede wszystkim szansą na włączenie się w energetyczne zmiany dla osób, które same nie posiadają ziemi lub nieruchomości, gdzie mogłyby zainstalować słoneczne panele czy wiatrowe turbiny. Czasem wystarczy zaledwie 100 euro, aby wykupić udział w spółdzielni. Według Renewables International, liczba członków spółdzielni gwałtownie rośnie – w niektórych nawet o 50% w ciągu ostatniego roku. Opłacają się inwestycje w rozwój ekotechnologii – niemieckie panele słoneczne i miniturbiny wodne są chętnie kupowane na całym świecie. Prosumenci energii ze źródeł odnawialnych uzyskali uprzywilejowaną pozycję: stawka odkupywanej od nich energii obowiązuje przez 15–20 lat, mają też pierwszeństwo w sprzedaży energii przed producentami opierającymi się na źródłach tradycyjnych.
Bitwa o Berlin
Energetyczna rewolucja nie omija sąsiedniego Berlina. Los sieci energetycznej miasta rozstrzygnie się pod koniec przyszłego roku, kiedy wygaśnie licencja szwedzkiego giganta Vattenfall. Plan przejęcia sieci i wprowadzenia do niej większej ilości energii ze źródeł odnawialnych opracowały dwie kobiety, Luise Neumann-Cosel i Arwen Colell. W wielu wywiadach Arwen opowiadała, jak to w maju 2011 r. Luise zadzwoniła do niej i powiedziała po prostu: „Powinniśmy kupić sieć”. Ich zdaniem wielka szwedzka firma nie robiła dość dla zróżnicowania źródeł energii, a energia odnawialna to w Berlinie jedynie około 3%, znacznie mniej niż w niemieckich założeniach. Kobiety postanowiły więc działać i założyły spółdzielnię BürgerEnergie Berlin Eg (Energia Obywatelska Berlin), której celem jest zebranie od członków funduszy na przejęcie sieci. Inspiracji i wzorów szukały – co nie zaskakuje – w Schönau, gdzie swoją pionierską pracę z zieloną energią zaczynała Ursula Sladeck. Berlin, zamieszkany przez 3,5 miliona ludzi, to jednak całkiem inna skala niż Schönau. BürgerEnergie Berlin Eg liczy na razie około tysiąca członkiń i członków, udało się zebrać 5 milionów euro. To dużo, ale żeby wygrać z Vattenfall i innymi firmami szykującymi się do bitwy berlińskiej, potrzeba znacznie więcej. Pozostał rok na działanie i zbieranie funduszy. Decyzja, która zapadnie w 2014 r., będzie obowiązywać przez kolejnych 20 lat.