„Guerilla Gardening to ruch oddolny, spontaniczny, który polega na zazielenianiu miasta. Jest to reakcja na bylejakość i brzydotę, słowem: na antyekologiczną, niezieloną politykę zagospodarowania przestrzeni miejskiej. Jest to odpowiedź na niemożność urzędniczą, na nieprzyjazne dla obywatela aktywnego prawo”. [ze strony Zielonej Brygady Opolskiej Pumy].
Ruch Guerilla Gardening, zwany w Polsce Miejską Partyzantką Ogrodniczą, realizuje ideę uprawiania ziemi, która nie jest własnością uprawiających ją osób. Cele takiego działania mogą być bardzo różne, w zależności od motywacji grupy: bywają mocno polityczne, jak niezgoda na niesprawiedliwy podział zasobów żywności czy przestrzeni miejskiej; ekologiczne, jak próby przywrócenia zieleni na zdegradowanych, często poprzemysłowych terenach, czy brak zgody na wszechobecność betonu i asfaltu oraz gigantyczne przestrzenie parkingów. Bywają też motywacje artystyczno-estetyczne, gdy celem jest upiększanie rabatkami zaniedbanych podwórek, obskurnych skwerków czy porzuconych betonowych donic. Bywają motywacje społeczne, jak reaktywacja wspólnot sąsiedzkich. „Ogrodnictwo w mieście może być czymś więcej niż doniczkami na balkonach czy działkami na obrzeżach miasta. Ogrodnictwo może zapewnić ci pożywienie, również w mieście. Ogrodnictwo może być polityczne i może być rewolucyjne, choć wcale nie musi być radykalne” – taką deklarację możemy przeczytać na blogu warszawskiej Miejskiej Partyzantki Ogrodniczej, której członkowie sieją, kopią, sadzą, pielą, rzucają bombami nasiennymi.
Milion mieszkańców nocą
Niektóre grupy naprawdę zasługują na miano partyzanckich. Działają nocą, nielegalnie, nie upubliczniają swoich tożsamości. Inne – wręcz przeciwnie – pracują w ciągu dnia, starając się zainteresować i wciągnąć w swoje działania lokalną społeczność, zainteresować media, słowem – propagować i promować ogrodnicze idee.
Jedną z największych akcji Miejskiej Partyzantki Ogrodniczej było utworzenie ogrodu Have på en nat (z języka duńskiego: ogród w nocy) w centrum Kopenhagi. 1 lipca 1996 roku w ciągu jednej nocy na pustym kawałku ziemi powstał ogród, stworzony przez ponad milion osób. Najsłynniejszym miejskim partyzantem jest Richard Reynolds z Londynu, który w październiku 2008 roku zaczął pisać bloga, który wkrótce stał się portalem społecznościowym partyzantki miejskiej z całego świata. Reynolds swoją działalność zaczynał przed Perronet House, opuszczonym blokiem miejskim w londyńskiej dzielnicy Elephant and Castle. Prowadził także działania partyzancko-ogrodnicze w Libii , Berlinie i Montrealu. Nigdy nie deklarował, że działa z pobudek politycznych. Chciał po prostu upiększać okolicę, w której mieszkał. Pewnie to właśnie apolityczność pozwoliła mu zostać celebrytą. O Reynoldsie pisały „New York Times Magazine”, „Harper’s Bazaar” (brytyjski miesięcznik o modzie), a także nasze „Wysokie Obcasy”. Jak przystało na gwiazdę, wkrótce Reynolds napisał książkę pt. „On Guerrilla Gardening” (O partyzantce ogrodniczej), która została wydana w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych.
Partyzantka ogrodnicza działa nie tylko w Europie i Stanach Zjednoczonych. Wiele inicjatyw powstało w Australii (macierzy permakultury) i Afryce (RPA). Południowoafrykański Ruch Mieszkańców Slumsów Abahlali baseMjondolo posadził ogrody w wielu miejscach, m.in. na osiedlach Kennedy Road i Motala Heights.
W Melbourne większość północnych przedmieść zajmują warzywne ogrody społeczne. W całej Australii jest wiele lokalnych grup, zwanych Permablitz (permabomberzy), którzy spotykają się regularnie, żeby za darmo projektować i tworzyć podmiejskie ogrody oraz uczyć mieszkańców, jak mogą uprawiać warzywa i owoce na własne potrzeby.
Miejska Partyzantka Ogrodnicza działa też w różnych miastach w Polsce. Poszczególne grupy sięgają – jak wszędzie – po różne rozwiązania i przyznają się do rozmaitych motywacji.
Gryka w Alejach Niepodległości
Z ideą Partyzantki Ogrodniczej kojarzą się wczesne działania Teresy Murak. Jej pierwszy i najsłynniejszy performens to spacer po Warszawie w sukni z rzeżuchy. W latach 70. XX wieku artystka dokonała wielu „zasiewów”. Na pasie zieleni przy przystanku tramwajowym przed Biblioteką Narodową siała grykę, malwy, len i rzeżuchę. Bez wynagrodzenia, bez publiczności. Powstał długi, wijący się roślinny wąż. Do niedawna lokalni mieszkańcy podlewali efekty jej pracy. Siała też chabry, maki, szałwię, słoneczniki, dzięcielinę i zboża w różnych miejscach Warszawy. Rozdawała przechodniom nasiona.
Grupa Pewnych Osób
Zielona Brygada Opolskiej Pumy
Działalność opolskiej brygady to prawdziwa partyzantka. Nocą, oczywiście bez pozwoleń, jej członkinie i członkowie bombardują nasionami nieużytki, sadzą kwiaty, krzewy, a nawet drzewa. Nie ujawniają swojej tożsamości. Mają głęboką wiedzę na temat ogrodnictwa, a także metod partyzanckich: wiedzą, jakie rośliny opierają się kosiarkom i jakie nie zostaną ukradzione. „Pionierem Guerilla Gardening uznajemy Pana Różanego (tak właśnie go nazwiemy!) z ulicy Dmowskiego (d. Szenwalda). Pan Różany od szeregu lat pielęgnuje posadzone przez siebie róże na ulicznym placyku i stoczył o to prawdziwy bój
z administracją. Bo, paranoja! Żeby róże posadzić, trzeba przejść przez administracyjną Golgotę!” – piszą na swojej stronie Zielone Brygady.
Kwiatuchi /Warszawa/
Z zawodu są grafikami, mają studio graficzne, z którego żyją. On wcześniej zajmował się street artem, ona – sztuką w przestrzeni publicznej. Od kiedy są parą, wypowiadają się poprzez rośliny. Coraz mniej street artu, ale coraz więcej ogrodów. I zabiera im to coraz więcej czasu.
Dlaczego to robią? Chodzi o „otwieranie miasta”, zwracanie uwagi na przestrzeń i jej potencjał, a działanie z zielenią to uniwersalny język: każdy coś sadził; wiedza na temat sadzenia jest dostępna; to miękki sposób działania, a przy tym fajna forma wypowiedzi.
Pierwszy był warzywniak w Zielonej Górze w 2008 roku. W 2012 roku po raz kolejny zorganizowali projekt Żolibuch, czyli zbiorowe, sąsiedzkie sadzenie kwiatów na warszawskim Żoliborzu. Uczestnicy i uczestniczki akcji wsadzili do ziemi 6 tysięcy sadzonek kwiatów (m.in. bratków). Akcja otrzymała wsparcie Biura Kultury Miasta st. Warszawy oraz fundacji VlepVnet. Początki nie były łatwe – szpadle wbite w ziemię odskakiwały jak od betonu. W kolejnym roku było już łatwiej – raz przekopana ziemia staje się oswojona, gotowa do dalszej współpracy…
Mniejsze akcje, jak „syrenka”, czyli działania ogrodnicze wokół pomnika warszawskiej syrenki, Kwiatuchi finansują z własnej kieszeni. W tej akcji z pomocą chętnych posadzili 80 sadzonek niezapominajek.
Zajmują się też ogrodniczą propagandą: „podejdź i wysadź„. Tabliczki z takim napisem umieszczane są w zdegradowanych miejscach, aby zaktywizować ludzi, zmotywować ich, żeby wzięli sprawy w swoje ręce.
Aleka Polis i jej kompostownik
Działa samodzielnie, jest artystką. Nie sieje i nie sadzi – uprawia kompostownik. Zaczęło się kilka lat temu, kiedy wyrzucała odpadki owocowo-warzywne. „Otwierając klapę śmietnika, zapytałam sama siebie: ale dlaczego do śmieci, a nie na kompost? Woreczek z odpadkami zawisł dobrą chwilę nad koszem i zanim tam wylądował, nastąpiła wizualizacja kompostu stojącego przy osiedlowym śmietniku, zasilanego przez sąsiadów.
Jeżeli są pojemniki osobne na butelki, plastiki, papier, dlaczego nie postawić jeszcze jednego na tzw. miejscowe użyźniacze ziemi. Śmieci, o których mowa, w ciągu dwóch, trzech miesięcy leżakowania potrafią zmienić się w czarnoziem, którym można podsypać niejeden miejscowy kwietnik, niejedno drzewko może nasycić się życiodajnymi sokami.
Po kilku dniach odważyłam się założyć kompostownik w przyblokowym ursynowskim ogródku, który przysługiwał mi z racji mieszkania na parterze. Pomogło mi w tym kilka przypadkowo znalezionych na śmietniku europalet, z których zrobiłam kojec. Z kilku książek o zdrowym ogrodzie wyciągnęłam informacje: jak przygotować podkład, co wrzucać. W ciągu kilku godzin kompostownik ruszył. Codziennie lądowała w nim przyszła ziemia pod postacią odpadów owocowo-warzywnych. Wgapiałam się w niego, obserwując różnego rodzaju robaczki, dżdżownice, które dzielnie przerabiały odpady w ziemię. Cud przemiany – czegoś, co nazywamy śmieciem, w życiodajną glebę. Tak właśnie śmierć życiem się staje!
Wyrzucałam około 1/3 mniej odpadów do zwykłego śmietnika. Kompostową ziemią posypywałam miniaturową grządkę. Do administracji nie wpłynął na mnie żaden donos. Dobrze utrzymany kompost brzydko nie pachnie. W jego pobliżu można poczuć się jak w lesie, bo las to miejsce, gdzie przemiany, takie jak w kompoście, to codzienność.”
Guerilla Marketing
Działania Partyzantki Ogrodniczej stały się popularne, więc zaczęto je wykorzystywać w reklamie. Firma Adidas wyprodukowała film reklamowy nawiązujący do akcji miejskich partyzantów, L’Oreal sponsoruje rewitalizację jednego z podwórek na Targówku. Pojawiają się też działania reklamowe podszywające się pod partyzantkę, np. w środku nocy ekipa młodzieży w bluzach z kapturami sadzi rośliny, a rano na ulicy pojawia się nowy klomb… w kształcie logo znanej firmy obuwniczej.
„Guerilla Gardening to ruch oddolny, spontaniczny, który polega na zazielenianiu miasta. Jest to reakcja na bylejakość i brzydotę, słowem: na antyekologiczną, niezieloną politykę zagospodarowania przestrzeni miejskiej. Jest to odpowiedź na niemożność urzędniczą, na nieprzyjazne dla obywatela aktywnego prawo. Guerilla Gardening to próba zmieniania szarego i smutnego pejzażu zaniedbanych miejsc w mieście, w którym dominują beton, śmieci i wyjałowiona ziemia” – pisze na swojej stronie Zielona Brygada Opolskiej Pumy.
Obszerne fragmenty tego tekstu pochodzą z artykułu Agnieszki Kraski „Parki zamiast parkingów”, opublikowanego w sabatniku boginiczno-feministycznym „Trzy Kolory”, nr 5/2011.