Czyje interesy są w mieście uwzględniane? Czy są to interesy młodych ludzi? Czy w mieście czują się oni ważni, docenieni? Czy są traktowani jak pełnoprawni obywatele i uczestnicy życia społecznego? Czy czują się i czy są włączeni w główny nurt życia miasta?
„Miasto powinno być «szyte» na miarę człowieka, tętnić życiem, stwarzać warunki do pracy, rozrywki i wypoczynku, kreować demokratyczną i otwartą przestrzeń publiczną, wyrównywać szanse obu płci, niwelować zarówno społeczne rozwarstwienie, jak i bariery architektoniczne” – pisali kilka lat temu Beata Maciejewska i Dariusz Szwed, konstruując zielony miejski manifest pt. „Zielone miasto nowej generacji”. Czas mija, a manifest jest nadal aktualny; niektóre jego fragmenty wręcz pęcznieją aktualnością.
tekst: Piotr Ikonowicz, Beata Maciejewska, Ewa Rutkowska
Rozważmy kwestię społecznego rozwarstwienia. To, co się w mieście wysoko ceni, od tego wszystkiego, co niechętnie widziane, oddziela rodzaj linii demarkacyjnej. Nie chodzi tu tylko o płoty oddzielające ogrodzone osiedla od złych dzielnic, którymi często są centra miast. I nie tylko o ciepłe, jasne, przestronne wnętrza handlowych galerii, odcinające się od otaczających je zapuszczonych parków i ledwo zipiących osiedlowych sklepików. Chodzi także o rozwarstwienie decyzyjne. Czyje interesy są w mieście uwzględniane? Czy są to interesy młodych ludzi? Czy w mieście czują się oni ważni, docenieni? Czy są traktowani jak pełnoprawni obywatele i uczestnicy życia społecznego? Czy czują się i czy są włączeni w główny nurt życia miasta? Nie tylko jako grupa bywająca w miejscach rozrywki, dzięki którym może rozwiać się biznes np. gastronomiczny, ale także jako ważny podmiot, wobec którego kształtuje się politykę miasta i jego architekturę. Egalitarne miasto włącza młodych ludzi.
Znów zacytuję zielony miejski manifest: „Zielone miasto to miasto tolerancyjne i otwarte, (…), w którym każdy mieszkaniec w pełni korzysta z przestrzeni dóbr publicznych, ma poczucie przynależności do lokalnej społeczności i wpływu na otaczającą rzeczywistość”.
Tyle teorii i pytań. Przechodzimy do rzeczywistości. Piotr Ikonowicz, Beata Maciejewska i Ewa Rutkowska kreślą krajobrazy miast, za punkt odniesienia przyjmując społeczeństwo egalitarne.
ZASOBY LUDZKIE MAJĄ DOŚĆ!
Widziałem taki napis na murze w Przemyślu: Żądamy czegokolwiek!
W pięciu wynajmują kawalerkę w Warszawie. Krzysiek pracuje w korporacji Orange. Dostaje 1200 zł na rękę. Chętnie poszukałby lepiej płatnej pracy, ale wysyłanie cv to strata czasu, a na chodzenie i szukanie po mieście nie ma urlopu. Jeśli się zwolni, to co będzie jadł? Przecież z tego, co dostaje, nie da się zaoszczędzić. Więc tkwi w miejscu już trzeci rok. Nie widzi żadnych perspektyw ani na awans, ani na lepszą pracę. Dwaj współlokatorzy nie znaleźli nawet takiej i Krzyśkowi zazdroszczą. Tkwią w Warszawie i roznoszą ulotki, bo wstydzą się wrócić do domu z niczym. Jeden pracuje na czarno, też za minimalną stawkę i wybiera się do Anglii. Przed świętami ogłaszał się DHL. Poszli, a tam kazali im „na próbę” ładować paczki do furgonetek. Przerzucili po kilka ton za friko, ale nie zostali zatrudnieni. Firma ma się odezwać, jak będzie praca. Taka za pieniądze.
Konrad skończył nauki polityczne. Ma licencjat i pracuje na budowach. Na stadionie narodowym płacili nieźle, ale najczęściej pod stołem. Zwolnił się, kiedy przez dwa miesiące dawali tylko zaliczki, i poszedł na budowę mostu północnego. Tam po trzech miesiącach upomniał się o umowę. Potrzebował ubezpieczenia, bo zaczęły się jakieś problemy z zatokami. Kiedy postawił sprawę na ostrzu noża, majster powiedział przez telefon, że już nie ma dla niego pracy. Czas mijał, a właściciel mieszkania chciał czynszu. Więc wyciął z gazety ogłoszenie, wsiadł do busa i pojechał do Włoch. Pracowali w polu. To była Kalabria, jakaś wiocha. Zorientował się, o co chodzi, kiedy w nocy próbował wyjść na świeże powietrze i okazało się, że na noc barak zamykają. Wyciągnęła do stamtąd jakaś ekipa budowlana, Polacy i Serbowie.
Barcelona, Ramblas, główny pasaż handlowo-turystyczny w sercu bogatej Katalonii. Na każdej ławce siedzi chłopak lub dziewczyna z takim samym napisem na kartonowej tabliczce: „En tu puta vida no tendras una puta casa!”, co w złagodzonym tłumaczeniu znaczy: „Nie będziesz miał cholernego mieszkania w swoim pieprzonym życiu!”. Andrzej podchodzi do dziewczyny i wyjaśnia łamaną angielszczyzną, że jest z Polski i szuka pracy. Dziewczyna wybucha śmiechem. Tu połowa młodzieży nie pracuje. Ale prowadzi go na squat. Więc Andrzej wraz z ekipą Romów zbiera makulaturę i złom. Wieczorem pociesza się tanim winem z kartonu. Tęskni za synem, którego po eksmisji odebrał mu sąd rodzinny. Jego dziewczyna załapała się za jakiegoś sklepikarza i wywiozła małego do Francji.
Rafałowi się udało. Ma pracę w dużej piwnej korporacji. Służbowy samochód, komórka. Z dumą nosi na szyi smycz z nazwą koncernu i rozdaje kolegom z osiedla w Radomiu otwieracze do piwa. Postawił kratę browaru i szpanuje. Jednak nie ma tęgiej miny. Firma wysłała go na południe kraju, ponad 400 km od domu. Codziennie dzwonił do domu ze służbowej komórki i co tydzień przyjeżdżał do Radomia służbowym wozem. Ktoś się wkurzył na górze i kazali mu na weekendy zostawiać samochód na służbowym parkingu. A za prywatne rozmowy ze służbowego telefonu zagrożono zwolnieniem. Patrzy na kolegów i mimo wszystko im zazdrości, bo oni zaraz pijani wrócą do domu, a on wyjedzie i nie wie, kiedy zobaczy żonę i dzieciaki. Od dwóch lat jest gościem w swoim domu i wcale się nie zdziwi, jeśli to wszystko skończy się rozwodem.
Co bystrzejsi uczą się języków i wyjeżdżają. Po pierwszej dużej fali emigracji zarobkowej zaczęły się wywiady. Dziennikarz polskiej telewizji pyta parę młodych ludzi w Londynie o to, jak im się powodzi. A młodzi emigranci nie posiadają się ze zdumienia, że można tak dobrze żyć. Wprawdzie praca jest ciężka i daleko od domu, ale za to po zapłaceniu czynszu i rachunków zostaje im sporo pieniędzy. Nawet na kino, zakupy, urlop w kraju, inne przyjemności. Dotychczas nie wiedzieli, że można żyć normalnie.
Dla tych w kraju niewolnictwo, długi, tułanie się po wynajętych i nieopłacanych w terminie mieszkaniach to norma. Innego życia nie znają. Żeby je poznać, trzeba wyjechać. Budowa pod Warszawą. Norwescy dziennikarze chcą porozmawiać z polskimi robotnikami. Budowlańcy uciekają przed dziennikarzami albo odmawiają. Tylko kilku Ukraińców zgadza się na rozmowę. Wreszcie znajduje się młody Polak gotów udzielić wywiadu. Schodzi z dachu i uprzejmie wyjaśnia, że przyjechał do kraju tylko na kilka miesięcy, bo chce, żeby jego syn urodził się w ojczyźnie. Dlaczego nie zostanie? Czy chodzi o pieniądze? Nie – wyjaśnia Rafał. – Jestem dekarzem, i to dobrym. W kraju też bym zarobił w moim fachu. Ale tu się nie szanuje człowieka pracy. W Anglii, kiedy trzeba coś szybko dźwignąć, nawet ci z biura wychodzą i pomagają. Z szefem jestem na ty i chodzimy czasem razem do pubu na piwo. A tu? Tu traktują nas jak śmieci. Jak gorszy gatunek. Roboli.
Ci młodzi ludzie znani są jako „pokolenie 1600 brutto”, bo to stawka najczęściej oferowana wchodzącym na rynek pracy, jeśli w ogóle ktoś oferuje im umowę o pracę. Równie przerażająca jest cena, którą trzeba płacić za nieco wyższe zarobki. Oto głos internautki pod informacją o podniesieniu płacy minimalnej: „Mam 21 lat, stawka godzinowa to 9 zł na rękę. Robię 12 godzin przez 6 dni w tygodniu. 3 godziny to dojazdy. Na życie i sen mam 9 godzin dziennie. Prasuję koszulę i idę spać, przecież o 4.40 mam autobus do pracy, będę w domu po 19. Mam te 2592 i co z tego? Kiedy mam żyć? Wolny dzień przesypiam, aby się regenerować i aby organizm nie padł. Stać mnie na komputer/smartphon/motor, ale nie mam życia. I co? Mieć życie i zarabiać i żyć w ciągłym strachu, czy nie zabraknie tego ostatniego dnia na chleb, czy zasuwać i nie mieć życia? Chyba kupię sobie śpiwór i zamieszkam w pomieszczeniu socjalnym w hotelu. Zaoszczędzę 3 godziny dziennie, dłużej bym spała. Wybaczcie za błędy, dostałam przerwę i piszę z telefonu”.
Starsze powojenne pokolenie cieszyło się, że jest chleb i nie ma wojny. Niesiołowski radośnie objadał się szczawiem i mirabelkami. A młodym dzisiaj w Polsce ma wystarczyć jakakolwiek praca, za jakakolwiek płacę? Nie ogarniam.
PIOTR IKONOWICZ
działacz społeczny, polityk, dziennikarz, prawnik. Poseł na Sejm II i III kadencji. Współprowadzi Kancelarię Sprawiedliwości Społecznej, która wspiera osoby ubogie oraz przeciwdziała eksmisjom. Doradca Ruchu Palikota. Autor raportu pt. „Diagnoza kryzysu społecznego w Polsce”.
MŁODZI NA MINUSIE
Jeszcze nigdy tak wielu młodych nie zależało od tak niewielu starych.
„Nikt nie przewidział skali i intensywności manifestacji organizowanych głównie przez ludzi młodych o różnych przekonaniach politycznych, o różnym statusie społecznym, mieszkających w miastach dużych i małych. To pierwsza taka mobilizacja w III Rzeczypospolitej” – pisał Edwin Bendyk, publicysta, członek rady programowej Zielonego Instytutu, o demonstracjach przeciwko ACTA, które półtora roku temu przetoczyły się przez Polskę i które natchnęły go do napisania popularnej książki „Bunt Sieci”. W proteście przeciwko ograniczaniu wolności w sieci tysiące ludzi, od Koszalina po Kraków, od Torunia po Bielsko-Białą, wzięło udział w akcjach obywatelskiej niezgody, wskazując, że polityka rządzących jest archaiczna, kiepska, nie przystaje do współczesnych realiów. I że nie służy społeczeństwu, lecz korporacjom, finansjerze, oderwanym od rzeczywistości politykom.
To było prawdziwe powstanie egalitarnej społeczności sieci na rzecz egalitarnego społeczeństwa. Zryw niepowtórzony. Nic innego wcześniej ani później już się tak nie udało. Prawicowy Ruch Oburzonych Zwolennicy PiS i rozmaitych teorii spiskowych swoją aktywnością i umiejętnością skrzyknięcia się biją na głowę młodych ludzi w Polsce. Wystarczy wspomnieć, że Ruch Oburzonych powstawał u nas w elitarnym warszawskim liceum i był kierowany przez jedną z nauczycielek, która prowadziła młodych na debaty i inspirowała do wyrażania swojego zdania i sprzeciwu wobec hierarchii. Skończyło się na niczym, podczas gdy na świecie Ruch Oburzonych, który wyszedł z Hiszpanii, objął 82 kraje i zgromadził na ulicach miliony młodych protestujących przeciwko bezrobociu, żądających m.in. poprawy warunków zatrudnienia młodych i lepszej polityki mieszkaniowej.
Dziś buduje się w Polsce Platformę Oburzonych – powstaje ona wokół prawicowego związku zawodowego. Jego liderzy to mężczyźni w wieku około 50 lat. Pod tym względem między Platformą Oburzonych, Platformą Obywatelską, PiS-em, SLD, Ruchem Palikota i PSL-em nie ma żadnej różnicy. Można zagłosować „na ślepo” i być pewnym, że głos padnie na organizację, w której przewodzą starsi mężczyźni przekonani o swojej racji i bezwzględnej wyższości. Za 20 lat nie będą już aktywnie uczestniczyć w życiu społecznym i publicznym, będą mieli za sobą większość swojego życia. Ale to oni dzisiaj mają wyłączność decydowania o tym, jak za te 20 lat będziemy żyć.
Egalitaryzm na przyszłość
Na całym świecie radni i prezydenci miast wraz z innymi obywatelami biorą udział w demonstracjach, wiwatują w Paradach Równości, na corocznych manifestacjach 8 marca głoszą pochwałę równouprawnienia. W Polsce na obecność miejskich notabli można zawsze liczyć w czasie uroczystości kościelnych czy spotkań biznesowych. Młodzi ludzie nie są z tego porządku.
Pomysłów na reformę i „odbetonowanie” układu starszych panów może być wiele. Trzeba by zacząć od demokratyzacji systemu edukacji i od zmian programów szkolnych na demokratyczne i uczące demokracji. Potrzebna jest zmiana postaw dyrektorów szkół i nauczycieli, aby zachęcali uczniów i uczennice do udziału w demonstracjach, do angażowania się w sprawy publiczne, do przysłuchiwania się obradom rad miast – aby młodzi mieli poczucie sprawczości i lepiej rozumieli, co się dzieje w sferze publicznej. Zorganizowane niedawno warsztaty „Egalitarne społeczeństwo”, w których zajęcia prowadzili autorzy i autorki niniejszego artykułu, to kropla w morzu potrzeb.
Potrzebna jest zmiana. Tylko kto ma ją przeprowadzić?
BEATA MACIEJEWSKA
redaktorka naczelna „Zielonego miasta”, przewodnicząca Rady Fundatorów
Zielonego Instytutu. Edukatorka i działaczka społeczna. Autorka programów szkoleniowych i publikacji z dziedziny zrównoważonego rozwoju, równości szans, m.in. „Jak pisać i mówić o dyskryminacji”, „Zrównoważony rozwój Metropolii Silesia”. Wkrótce ukaże się jej książka pt. „Polka powiatowa i zielona modernizacja”.
MŁODA KOBIETA W MIEŚCIE
Młode kobiety potrzebują dla siebie przestrzeni – rozumianej i dosłownie, i metaforycznie.
Rozrywka
Młody mężczyzna w barze, przy bilardzie czy kręglach, sam, bez kolegów – nie budzi kontrowersji. Ale kiedy młoda kobieta sama idzie do baru, pije alkohol i dołącza do grających w bilard – pojawiają się wyłącznie oceny. A młode kobiety potrzebują dla siebie przestrzeni. Na przykład takiej, jak wiedeńska Machencafe, którą Bartłomiej Kozek opisuje w „Zielonym Nowym Ładzie społecznym”: „Podejście włączające kobiety w (…) organizację [kawiarni] zostało podjęte na każdym etapie realizacji projektu – po to, by przestrzeń została oswojona przez jej użytkowniczki, począwszy od wyszukania odpowiedniego miejsca w przestrzeni dzielnicy, aż po wystrój kawiarni.”
W polskich miastach trudno znaleźć podobne miejsca – przeznaczone szczególnie albo wyłącznie dla młodych kobiet. Jeśli już są – to raczej dla młodych matek. Parki, ogródki jordanowskie, seanse filmowe, na które można przyjść z dzieckiem, spotkania, podczas których zapewnia się opiekę nad dziećmi. Wciąż mało jest miejsc przyjaznych dla kobiet, których obsługa dba o to, aby nikt nie zaczepiał klientek, gdzie panuje odpowiednia oferta gastronomiczna. Może to stereotyp, ale skoro wiemy, że kobiety częściej niż mężczyźni dbają o to, co jedzą, to dlaczego nie bierze się tego pod uwagę? Nadal mało jest miejsc bez seksistowskich plakatów na ścianach, z przyjazną muzyką, miłą atmosferą i czystymi toaletami.
Takim otwartym, przyjaznym miejscem jest z pewnością klub Regeneracja na warszawskim Mokotowie. Osobna, przestronna sala dla dzieci – kolorowe meble, pufy; można poszaleć. W soboty zajęcia rysunkowe, w niedziele atrakcje przygotowane przez dziewczyny z Muchy Samochwały. Czasem czytanie bajek, zawsze dziecięce menu i dobra atmosfera. Pozostałe pomieszczenia urządzone „meblowym demobilem”, przyjaźnie i kolorowo. Dla dorosłych imprezy muzyczne, spotkania entuzjastów i entuzjastek gier planszowych. Latem goście oblegają ogródek, który rozciąga się na część parku Morskie Oko – tu grają w badmintona, a w przerwach wracają do stolików. Stojaki na rowery zapełnione. W ciągu dnia z oferty Regeneracji korzystają organizacje pozarządowe, bo to dobre miejsce na spotkanie – bez tłoku, z dobrym jedzeniem. Duża oferta wegetariańska, mleko sojowe do kawy, wszystko przygotowane z pomysłem i sercem.
Miejsca dla kobiet to często siedziby organizacji pozarządowych, w których oferuje się warsztaty i zajęcia tylko dla tej grupy, nie zawsze jednak są one przeznaczone wyłącznie dla kobiet młodych. I trudno to nazwać oficjalną ofertą miejską. Jest to raczej sfera „wyręczania” miasta przez organizacje pozarządowe: zajęcia z szeroko rozumianej sfery podnoszenia świadomości, spotkania kulturalne wokół książek, kulinarne i manualne „Do It Yourself” zapewniane przez anarchofeministki związane z ruchem squaterskim, imprezy organizowane przez feministki. Niestety – wszystko to w dużych, a właściwie w największych miastach.
Sport
Na zaspokajanie potrzeb mężczyzn, np. na budowę stadionów, wydaje się sporo pieniędzy, ale trudno się dopatrzyć podobnych nakładów finansowych przeznaczonych na rozrywkę dla kobiet. Przykład? Stadion Narodowy w Warszawie kosztował prawie 2 miliardy złotych, wszystko z pieniędzy polskich podatników, bo budowa nie była dotowana z środków unijnych. Miesięczne utrzymanie stadionu to 1,5 miliona złotych. Nie chcę przez to powiedzieć, że kobiety nie bywają na stadionach. Bywają, ale robią to zdecydowanie rzadziej niż mężczyźni. Podobnie rzecz się ma z Orlikami, które wymagają dodatkowych nakładów, aby chętniej korzystały z nich młode kobiety (np. specjalnych zachęt lub możliwości korzystania z boisk do piłki ręcznej czy siatkowej). Nie jest prawdą, że obiekt sportowy jest przeznaczony dla wszystkich. Skoro młodzi mężczyźni byli socjalizowani tak, by sport był jedną z przynależnych im form aktywności, to odwiedzanie Orlika będzie dla nich czymś nie podlegającym dyskusji. Młode kobiety były jednak socjalizowane inaczej, w efekcie uprawianie sportu niekoniecznie jest dla nich tak oczywiste. Warto pomyśleć o akcjach popularyzujących sport kobiet; mogłoby to być zadanie gmin.
W niektórych dużych miastach zadbano o siłownie tylko dla kobiet, zgodnie z sensownym założeniem, że część kobiet woli ćwiczyć we własnym gronie. Niestety, nie są to inicjatywy częste, a z wpisów na forach internetowych wynika, że kobiety poszukują miejsc, w których będą się czuły komfortowo i bezpiecznie. W krajach zamieszkiwanych przez znaczącą liczbę muzułmanów, na basenach rezerwuje się godziny pływania tylko dla kobiet. Pomysł cieszy się sporym zainteresowaniem, bo kwestie religijne i obyczajowe nie muszą stać w sprzeczności z aktywnym życiem.
Od stadionów, sportu, barów i rozrywki niedaleko do bezpieczeństwa w mieście. Kobiety, zwłaszcza młode, często mówią o tym, że ich poczucie zagrożenia wzrasta wraz z liczbą miejsc o niskiej kontroli społecznej. Kobiety czują się nieswojo tam, gdzie jest dużo zakamarków, krzaków, oświetlenie jest niewystarczające lub nadmierne (np. na niektórych przystankach autobusowych oczekujący są widoczni „jak na patelni”, ale sami nie widzą niczego poza zasięgiem światła), brak monitoringu. W „Projekcie na rzecz przestrzeni publicznej” (Project for Public Spaces – PPS) działającym w Stanach Zjednoczonych od 1975 r. wskazuje się na wielorakie sposoby czynienia przestrzeni bardziej bezpieczną, jak rewitalizacja parków, w których warto otwierać miejsca służące rekreacji, czy pamiętanie o oświetleniu czyniącym przestrzeń bardziej otwartą, aby była chętnie odwiedzana. Im więcej przechodniów, tym bezpieczniej, gdyż wzrasta kontrola nieformalna.
Na bezpieczeństwo kobiet zwracają uwagę nie tylko architekci miejskiej przestrzeni, ale także m.in. eksperci ONZ, którzy analizują przestrzeń publiczną pod względem przystosowania do potrzeb kobiet i mężczyzn. Jego ważnym elementem jest bezpieczny transport – kobiety nie staną się uczestniczkami „nocnego życia”, nie mając poczucia bezpieczeństwa. Przykładem myślenia o bezpieczeństwie kobiet jest choćby osobny wagon w każdym składzie metra w Meksyku (chodzi oczywiście o uniknięcie molestowania seksualnego). Dobrym pomysłem są bezpieczne taksówki, podwożące pod sam dom i czekające, aż kobieta wejdzie do klatki. Bo niezależnie od faktycznych możliwości samoobrony – kobiety są częściej narażone na napaści, także o charakterze seksualnym, których boją się najbardziej.
EWA RUTKOWSKA
trenerka antydyskryminacyjna, wykładowczyni akademicka. Współautorka m.in. poradnika dla nauczycieli i nauczycielek „Równa szkoła – edukacja wolna od dyskryminacji” a także raportów dotyczących Gender Mainstreaming, przemocy wobec kobiet i edukacji w Polsce.