Poprosiliśmy ludzi, żeby opowiedzieli nam, co im daje rozkosz w mieście. A oni zamiast o seksie piszą o kwiatach albo o ciszy. A jeśli o podrywie – to w parku.
Sonda Zielonego Miasta
To wszystko jest w moim mieście
Dla mnie – jako mieszkańca miasta – rozkosz to rozległy park podmiejski ze ścieżkami rowerowymi i do biegania, z ławeczkami do chwilowego zaczerpnięcia oddechu; osiedlowa siłownia na sporym skrawku osiedlowej zieleni; letnie ogródki restauracyjne z placami zabaw dla dzieci, z możliwością wypicia kawy, wina czy piwa, zjedzenia ciastek, lodów; ścieżki rowerowe obok chodników dla pieszych (bardzo ułatwiają przemieszczanie się w dobie sporego zakorkowania ulic); pięknie ukwiecone ronda, które zapraszają do zwolnienia prędkości, aby obejrzeć kwiaty czy krzewy; nowoczesna galeria z bogatym wnętrzem; parkingi z wolnymi miejscami; wielka galeryjna księgarnia jako ośrodek kultury; możliwość zakupu działki na domek rekreacyjny; market spożywczy typu Kaufland; dobre drogi i reprezentacyjne deptaki; ośrodek SPA i jakaś luksusowa restauracja.
Aby „dobić” wszystkich, powiem, że to wszystko w dużym zakresie jest w moim mieście.
Leszek Gibała – mieszkaniec Oświęcimia
Uwodzący Londyn
Kiedy przeczytałam niedawno w „Dużym Formacie” artykuł opisujący bogate życie seksualne moich rodaczek na Wyspach, pomyślałam, że ja chyba mieszkam w jakimś innym Londynie. Ale za chwilę uświadomiłam sobie, że rzeczywiście, mogłabym mieć równie dużo seksualnych doznań jak one. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś podrywał mnie w Polsce po prostu na ulicy. Kiedy byłam młodą dziewczyną, owszem, zdarzało się – przeważnie były to niewybredne zaczepki. Od lat jednak cieszyłam się swobodą starszej, niewidzialnej kobiety. W Londynie jest inaczej. Podrywają mnie na ulicy faceci, przystojni, przeważnie 10–15 lat ode mnie młodsi. Afrykanie, Hindusi, Pakistańczycy, mężczyźni z Europy Wschodniej. Zdarza się to wszędzie. W metrze, autobusie, w parku… jeden zaczepiał mnie nawet podczas biegania. Bardzo łatwo idzie im nawiązywanie rozmowy, a po kilku minutach zapraszają na obiad do hinduskiej restauracji albo proszą o numer telefonu. Nie sądzę, żebym kiedyś skorzystała z takiej propozycji. Nie jestem do tego przyzwyczajona, boję się obcych i jednak, mimo wszystko, wolę kobiety. Ale fakt bycia adorowaną jest całkiem przyjemny, rozmowy miłe, no i poczucie własnej wartości wzrasta. Całkiem rozkosznie spędzone kilkanaście minut.
Agnieszka Kraska – graficzka, support worker
Uwielbiam miejskie życie. Urodzony i wychowany w jednej z największych polskich aglomeracji, nie wyobrażam sobie życia poza nieustannym zgiełkiem, pędem, szybkim tempem. Kocham miasto za tę specyficzną atmosferę, dzięki której czuję, że świat jest pełen fascynujących osób, niezwykłych przeżyć, ale przede wszystkim za to, że nieustannie dostarcza ono mojej duszy ogrom różnorodnych emocji. Gonitwa, szum i masa wrażeń, muszą być jednak w jakiś sposób zbilansowane, więc nie wyobrażam sobie miejskiej przestrzeni bez parków. Być może dlatego, że wychowałem się w sąsiedztwie jednego z największych parków miejskich Europy – Parku Śląskiego, tworu pod wieloma względami niezwykłego. Utworzony w samym sercu ogromnej aglomeracji, na poprzemysłowych nieużytkach, nabrał niepowtarzalnego charakteru. Rozległy zielony teren, bogaty w rozmaitą florę oraz wiele atrakcji, to miejsce, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Żądni przygód wybiorą Wesołe Miasteczko, lubiący faunę skorzystają z oferty Śląskiego Ogrodu Zoologicznego, a pasjonatów flory zafascynuje możliwość spacerów niekończącymi się parkowymi alejkami. Tymi głównymi – pełnymi rodzin, zakochanych par, rowerzystów, ale również tymi wąskimi, zacienionymi, bocznymi, które oferują ciszę i prywatność. Nie spotkałem w świecie drugiego takiego tworu jak Park Śląski. Niepowtarzalność tego miejsca wynika zapewne z tego, że chociaż powstało z partyjnego przykazu, pośrodku zindustrializowanego skupiska miast, to wyrosło na pełnoprawny, piękny, tętniący życiem ogromny park. Jego niepowtarzalność może być również skutkiem mojego subiektywnego sentymentalizmu…
Jedno jest pewne – jest źródłem miejskiej rozkoszy.
Dominik Kosyrczyk – waltornista, muzyk Filharmonii Gorzowskiej
Dla mnie – młodej mamy – rozkosz to chwila ciszy. W mieście jest ona trudno osiągalna, ale mieszkam piętnaście minut od plaży, a tam można się zrelaksować. W sezonie także, jeśli wyruszy się wczesnym rankiem.
Rozkosz czuję wtedy, gdy mogę na chwilę usiąść i napić się herbaty, nie martwiąc się o to, że dziecko coś niechcący zdemoluje albo będzie tak jęczeć z nudów, że staniemy się niemile widziani. Rozkosznie było latem na Targu Węglowym w Gdańsku, gdy miejsce parkingu zajęły tymczasowe trawniki, leżaki, półki na kółkach, a na nich książki, także dla dzieci. Prawdziwe spełnienie przyjdzie wtedy, gdy Targ odmieni się tak na stałe.
Rozkosz to dobre jedzenie, zwłaszcza podawane w miejscu, gdzie dam radę wejść z wózkiem. Jeśli w dodatku wewnątrz zastanę wysokie krzesełko, przewijak i sympatyczną obsługę, to rozkosz ma szansę zamienić się w stały związek. Na szczęście takich miejsc w Gdańsku przybywa.
Agnieszka Kaim – animatorka społeczna, współwłaścicielka marki ekoubranek „Lulu and the Pug”
Moja rozkosz miejska podzielona jest między dwa miejsca: Trójmiasto i Warszawę.
W Trójmieście rozkoszą jest dla mnie pamięć miejsca, w którym przeżyłam 37 lat. Nic nie jest obce, wszystko przesiąknięte jest mieszanką emocji, jakich doświadczałam. Rozkoszą jest dla mnie wdychanie powietrza, słonawego i niezmiennie rześkiego. To także morze, którego obecnością nie potrafiłam dostatecznie się cieszyć, dopóki nie wyjechałam do innego miejsca. Jego energia i zmienność. Rozkoszuję się bliskością lasów i otwartą przestrzenią, darzę wielką i niezmienną miłością dźwigi portowe – są śladem przeszłości, o którą zaledwie zahaczyłam.
Rozkoszą warszawską są przede wszystkim ludzie, ale nie ci w metrze, milczący i zagapieni w swoje elektroniczne zabawki, lecz ci, którzy chcą coś robić, tworzyć, zmieniać. Małe i większe ich grupki są baterią mojego życia w tym mieście. Rozkoszuję się też wielością miejsc, w których mogę kosztować smaki kuchni świata. Nie jest to jeszcze Londyn, ale… nazwijmy to grą wstępną. Miejsca tutaj są mi obce, dopiero nabierają znaczenia. Tymczasem stąpam po tym mieście ostrożnie, ale zaciekawiona.
Beata Sosnowska – graficzka, aktywistka, twórczyni komiksów