30 kilometrów od polskiej granicy powstała jedna z największych na świecie elektrowni słonecznych. Może zaopatrzyć w energię elektryczną 23 500 budynków.
tekst: Waldemar Sadowski
W miejscowość Finow w Brandenburgii, 30 kilometrów od polskiej granicy, około 500 kilometrów od elektrowni Bełchatów, powstała jedna z największych na świecie elektrowni słonecznych o mocy 84,5 megawata. Panele słoneczne z Finow mogą zaopatrzyć w energię elektryczną 23 500 budynków. Właściciel elektrowni – spółka Renewable Energy Capital Partners GmbH – przejął właśnie kompleks biurowy w Westend-Carree, prestiżowej dzielnicy bankowej we Frankfurcie nad Menem. Biznesmeni-ekolodzy, Manfred Kittelmann i Peter Brumm, jako menedżerowie wykupili udziały w spółce i wkraczają na teren okupowany dotychczas przez koncerny energetyczne. W ciągu ostatnich dwóch lat zainwestowali w parki słoneczne pół miliarda euro.
Johannes Lackmann, prezes Westfalenwind GmbH,jeszcze niedawno protestował na barykadach w Brokdorf przeciwko elektrowniom jądrowym. Aby skutecznie przeciwstawić się koncernom, zaczął budować wiatraki. Jako doświadczony menedżer w dziedzinie energetyki wiatrowej robi dziś interesy na surowcu, jakim jest wiatr, z innym „zielonym” przedsiębiorcą – Aloysem Wobbenem.
Ekolodzy, którzy jeszcze niedawno protestowali przeciwko elektrowniom jądrowym, nie mając nic do przeciwstawienia staremu systemowi, mają teraz system do swojej dyspozycji. Tak daleko zaszła już zainicjowana przez Zielonych polityka „Energiewende” – transformacji energetycznej. Dotychczas rozwijaliśmy cywilizację, opierając się na energii pochodzącej głównie ze źródeł nieodnawialnych, które – co więcej – emitują szkodliwe dla zdrowia i środowiska substancje. Społeczeństwo niemieckie zdecydowało się na przestawienie gospodarki na źródła odnawialne, czyli takie, które nie ulegną wyczerpaniu. Energia słoneczna i wiatrowa, biomasa, geotermia, energia wodna i pływowa kontra węgiel, ropa, gaz i energia jądrowa. Docelowy model Energiewende to jednak nie tylko odnawialne źródła energii, ale także wytwarzanie energii w sposób rozproszony. W Polsce ten rodzaj transformacji pod nazwą „Demokracji energetycznej” propaguje Zielony Instytut.
Problem bezmyślnego wykorzystywania energii ze źródeł wyczerpywalnych, szkodzącego naturze, jako jeden z pierwszych, już w 1885 roku, dostrzegł niemiecki fizyk Rudolf Clausius. W książce „Ueberdie Energievorräthe der Natur undihre Verwerthungzum Nutzen der Menschheit” („O zapasach energii w naturze i ich wykorzystaniu przez ludzkość”) wzywał do wprowadzenia „mądrej ekonomii” i apelował, aby nie „roztrwonić bezmyślnie tego, co pozostawiły nam w ziemi poprzednie epoki, a czego nie możemy niczym zastąpić”.
Już w naszych czasach, w latach 80. XX wieku, tę myśl podjęli Zieloni i lewicowa frakcja SPD. Mądrość zawarta w tym dosyć oczywistym postulacie dotarła w końcu do większości niemieckich wyborców, a więc także do rządzącej do września 2013 roku koalicji CDU-CSU i FDP. Władze zaakceptowały pakiet ustaw przestawiających całą niemiecką gospodarkę na odnawialne źródła energii. Przypieczętowaniem tej polityki była decyzja gabinetu Angeli Merkel, podjęta pod wpływem katastrofy w elektrowni atomowej Fukushima, o ostatecznej likwidacji wszystkich „jądrówek” do 2022 roku. Energetyka odnawialna połączona z wyrównywaniem szans zajęła ważne miejsce w programie wyborczym niemieckiej partii Die Linke (Lewica), która we wrześniowych wyborach do Bundestagu zyskała nieznacznie większe poparcie niż Zieloni.
Obecnie transformację energetyczną popierają wszystkie partie polityczne, popiera ją także znacząca większość obywateli. Z badań przeprowadzonych przez instytut Verbraucherzentrale we wrześniu 2013 roku wynika, że 82% obywateli uznaje cele Energiewende za „całkowicie słuszne” albo „raczej słuszne”; 45% badanych uznało tempo wprowadzania odnawialnych źródeł energii za „zbyt wolne”, a 26% – za „właściwe”. „Kreatywna destrukcja” uruchomiona przez Energiewende tworzy dużą liczbę rozproszonych dostawców i różne źródła energii. Testuje się nowe formy gospodarowania, współpracy i stylu życia, które mogą rozwijać nową energetykę i zmniejszyć ślad węglowy.
Osiemdziesiąt kilometrów na północny wschód od Berlina, w Brandenburgii, leży licząca 400 mieszkańców wieś Brodowin. Pod koniec lat 80. XX wieku na ruinach upadłego enerdowskiego PGR-u, wśród powszechnej beznadziei, narodził się pomysł stworzenia ekowioski. Ten w początkach nieco utopijny projekt przyjął formę organizacyjną spółdzielni i nazywa się „SiebenLinden”. „Rozwijamy tu i próbujemy znaleźć odpowiedź na najbardziej pilne pytania naszych czasów”, deklaruje prospekt ekowioski. Najważniejszymi z tych problemów są katastrofa klimatyczna oraz redukcja śladu węglowego do 2500 kg CO2 na osobę. To jedna trzecia obecnej średniej niemieckiej. Mieszkańcy Brodowina praktykują więc recykling oraz zamknięte cykle obiegu energii i materii, wykorzystują energię słoneczną i wiatrową, budownictwo z naturalnych materiałów oraz uprawy ekologiczne.
W Niemczech te eksperymenty społeczne uważane są za poważny element całego projektu Energiewende. Aby podkreślić ich znaczenie dla przyszłości, wiosną 2013 roku do Brodowina zawitali prezydent Niemiec Joachim Gauck oraz premier Brandenburgii Matthias Platzeck (SPD) z sześćdziesięcioosobową delegacją. Politycy niemieccy są zainteresowani doświadczeniami mieszkańców praktykujących nowy, ekologiczny styl życia.
Troska o klimat musi mieć racjonalne, naukowe podstawy. W tej dziedzinie również należy wrócić do Brandenburgii. W stolicy landu, Poczdamie, mieści się czołowy europejski think tank zajmujący się badaniem skutków zmian klimatycznych: Potsdam-Institut für Klimafolgenforschung. Miasto, znane dotychczas głównie z wybudowanego w XVIII wieku przez Fryderyka II zespołu parkowo-pałacowego Sanssouci oraz konferencji kończącej II wojnę światową, staje się europejską stolicą badań klimatu. W najnowszym rankingu International Center for Climate Governance poczdamski instytut zajął pierwsze miejsce w Europie wśród wszystkich instytutów zajmujących się klimatem. Celem think tanku jest badanie dynamiki geosfery, biosfery i antroposfery w warunkach naturalnych oraz wpływu na nie działalności człowieka.
Dzięki badaniom poczdamskiego instytutu wiemy, co nam zagraża, ale wiemy też, jak powinna wyglądać przyszłość: gospodarka bez gazów cieplarnianych. Jedną z najgłębszych wizji gospodarki, która może ocalić klimat, przedstawił na początku obecnego stulecia Jeremy Rifkin, autor szeregu wizjonerskich bestsellerów, w książce pt. „The Hydrogen Economy”. To system oparty na wodorze, elektryczności i odnawialnych źródłach energii.
Niewyczerpane zasoby wodoru występują w atmosferze i wodzie. Możliwość wykorzystania go jako nośnika energii przewidział już Jules Verne w 1874 roku. Science fiction stała się rzeczywistością na naszych oczach. Przedsiębiorcy z całego świata – innowacyjne pospolite ruszenie – budują coraz doskonalsze urządzenia, które mogą być zastosowane już w najbliższej przyszłości do napędu samochodów, maszyn, w budynkach i gospodarstwach domowych oraz w elektronice.
Istotą gospodarki wodorowej jest zastąpienie paliw kopalnych spalanych w silnikach i turbinach ogniwem paliwowym oraz wodorem i energią odnawialną. Warto podkreślić, że ogniwo paliwowe jest w stanie zamienić nawet 83% energii wodoru w użyteczną moc. To wydajność dwa razy większa niż wydajność silnika spalinowego. Ogniwo emituje jedynie parę wodną. Wodór będzie miał fundamentalne znaczenie dla rozwoju energetyki odnawialnej – jako nośnik energii. W przypadku nadmiaru energii słonecznej i energii wiatrowej, których produkcja jest uzależniona od aktualnego stanu pogody, można produkować wodór, wykorzystując zjawisko sztucznej fotosyntezy. Ta metoda była technicznie możliwa, ale do niedawna zbyt droga. Ostatnio jednak uczeni z Helmholtz-Zentrum w Berlinie i Uniwersytetu Technologicznego w Delft opracowali znacznie tańszą metodę, która może być wkrótce zastosowana w energetyce odnawialnej, co zdecydowanie poprawi jej konkurencyjność. Wykorzystali oni światło słoneczne i wodę bezpośrednio w panelach słonecznych i wyprodukowali wodór i tlen. Sztuczna fotosynteza, polegająca na zamianie wody w wodór pod wpływem promieni słonecznych, może być opłacalna zastosowana bezpośrednio na dachach domów. Produkcja energii elektrycznej i wodoru do domowego ogniwa paliwowego może się odbywać na każdym europejskim dachu.
Nie brak jednak opinii sceptycznych. Nie chodzi bynajmniej o techniczną wykonalność wizji gospodarki wodorowo-elektrycznej, lecz o jej koszty. Na przykład ekspertyza opracowana przez Lux Research, Inc. w 2013 roku stwierdza: „Marzenia o gospodarce wodorowej… nie przybliżają się”, a problemem są „koszty kapitałowe, a nie dostawa wodoru”. Główne koszty to budowa sieci magazynowania i dystrybucji wodoru. Takie myślenie zawiera jednak zasadniczy błąd – ekologiczne systemy energetyczne mają być oparte raczej na modelu rozproszonym, zakładającym lokalną produkcję i niezależność; dystrybucja na masową skalę nie jest konieczna.
Prądowa rebelia
Nie zważając na te ekspertyzy, „zielona” kreatywna destrukcja przybiera w Niemczech charakter „prądowej rebelii” i stopniowo obejmuje całą gospodarkę. Przykładem jest chłodnia firmy „Deutsche See” w Bremerhaven, w której zainstalowano 315 paneli słonecznych wytwarzających energię elektryczną do zasilania lokalnych agregatów chłodniczych. Do obozu ekorebeliantów przyłączył się koncern BMW. Powstająca w Lipsku fabryka samochodów elektrycznych będzie zasilana przez własne turbiny wiatrowe o mocy 10 megawatów.
Pilotażowy projekt prowadzony jest od 2011 roku w Brandenburgii. W miejscowości Prenzlau firma Enertrag przetwarza nadwyżki energii elektrycznej w wodór, który zasila testowe stacje wodorowe w Berlinie. Greenpeace Energy w 2011 roku rozpoczął testową produkcję wodoru z nadmiaru energii elektrycznej wytwarzanej przez turbiny wiatrowe. W tym przypadku wodór przetwarzany jest w metan i pompowany do sieci gazowej. Z kolei Audi AG w Werlte w Dolnej Saksonii w 2013 roku uruchamia produkcję wodoru wykorzystującą elektryczność z turbin wiatrowych. Wodór przekształcony zostanie w gaz ziemny CNG i wykorzystany jako paliwo do samochodów na gaz.
„Prądowi rebelianci” tworzą podstawy rozproszonego systemu energetycznego, nie czekając na budowę sieci dystrybucji wodoru. To silny trend. Według Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej aż 13% firm zainstalowało już własne zasilanie, a kolejne 16% planuje budowę instalacji. Prądowi rebelianci mogą zaoszczędzić do 50% kosztów energii.
„My w Polsce nie musimy nic zmieniać, bo dysponujemy ogromnymi zasobami węgla” – tak brzmi nieoficjalna opinia naszych zaściankowych polityków. Rzeczywistość jest inna. „Epoka kamienia łupanego nie skończyła się z powodu braku kamieni” – stwierdził szejk Yamani z OPEC, absolwent Harvardu. Pojawiły się technologie wytopu metali, a społeczności, które trwały przy technologii kamiennej – wyginęły. Prawdziwe bogactwa narodowe to kreatywność i przedsiębiorczość, nie węgiel kamienny. Innowacje mogą zniszczyć stare działy gospodarki, ale na ich miejscu pojawiają się nowe, czystsze i wydajniejsze. Polska polityka „trwania” utrzymuje kraj w epoce kamiennej. Według szacunków, podtrzymanie samego tylko górnictwa węglowego w ubiegłym roku kosztowało budżet 8,5 miliarda złotych, a od początku transformacji – ponad 250 miliardów złotych. Kosztowna polityka „trwania”, zamiast zmian. Niemcy porzucają swoje zasoby „kamienia łupanego”: energię jądrową. Odwaga i mądrość niemieckich polityków, wymuszona przez Zielonych i wyborców, zapewni niemieckiej gospodarce przewagę w nowej epoce.
Żaden polski polityk z dwóch partii systemowych broniących węglowego status quo kraju nie boi się katastrofy klimatycznej. Troska o przyszłość życia na Ziemi jest dla nich uczuciem odległym, obcym, abstrakcyjnym. Nie obchodzi ich, w jakim kraju, w jakim świecie będą żyć przyszłe pokolenia. Polska polityka energetyczna bezmyślnie wpycha kraj w starą, brudną technologię, szkodliwą dla zdrowia, gospodarki i klimatu. Miejmy jednak nadzieję, że i w Polsce dokona się akt kreatywnej destrukcji. Mamy sporo powodów do optymizmu, płynących od naszych najbliższych sąsiadów.