Krystyna Kościńska: oddech od atomu

O konsolidacji i rozpędzeniu się ruchu antyatomowego, szczególnie lokalnie, na szczeblu samorządu, „Zielone Miasto” rozmawia z Krystyną Kościńską – radną Koszalina, zdeklarowaną przeciwniczką inwestycji atomowych w Polsce.

Decyzja o budowie
i lokalizacji polskiej elektrowni atomowej nad morzem, w okolicy Trójmiasta lub w Gąskach – między Kołobrzegiem a Koszalinem –   gdy tylko zapadła , wzbudziła protesty. Pierwsze były Gąski, mały nadmorski kurort, które w swojej gminie Mielno zorganizowały referendum. Ponad 94 proc. osób biorących w nim udział powiedziało atomówce „nie”. Potem protest potoczył się po Polsce jak śniegowa kula. Radni Kołobrzegu i Władysławowa jednoznacznie opowiedzieli się przeciwko budowie elektrowni jądrowej w pobliżu ich miejscowości. Radni Koszalina sprzeciwili się pomijaniu opinii mieszkańców i lokalnych władz w procesie podejmowania decyzji o lokalizacji. W Lubiatowie i Żarnowcu zawiązały się obywatelskie  komitetu „Nie dla atomu”. W Gdyni powołano ogólnopolską koalicję „Zielony Front”. Mieszkańcy Pomorza chcą, by rząd szukał innych źródeł energii dla regionu.

Dlaczego, Pani zdaniem, opór i konsolidacja ludzi wobec rządowego programu budowy elektrowni jądrowej w Polsce jest coraz większy? Jak to należy oceniać?

Proszę sobie wyobrazić na przykład mieszkańców Śląska, którzy zastanawiają się, gdzie się wybrać na wakacje i mówią: „Chodźcie, pojedziemy do Gąsek na wczasy, obejrzeć elektrownię jądrową”…

Patrzę na sprawę energetyki jądrowej z dwóch punktów widzenia. Po pierwsze, z punktu widzenia radnej miasta. Sprawując taką funkcję jest się uwrażliwionym na opinie społeczne i na to, by ważne decyzje były uspołecznione, dobrze skonsultowane. Niezbędne są edukacja i informacja społeczna oraz monitorowanie odbioru społecznego.

A decyzje o lokalizacji elektrowni jądrowej w Gąskach były zaskoczeniem.

Właśnie. Zapadły ponad głowami ludzi, w sposób enigmatyczny, mimo że mają ogromny wpływ na życie mieszkańców. Jedyne, co w tym procesie jest wyraźne i jasne, to arogancja władzy. Nie za bardzo chciałabym mówić o polityce, ale jeśli się śledzi procesy podejmowania decyzji, nie sposób jej uniknąć. Bo podłożem dla lokalizacji elektrowni w Gąskach jest polityka państwa decydująca, w jakim kierunki energetycznym idzie nasze państwo. Za tą decyzją stoją ogromne pieniądze, styk polityki i finansów jest tutaj widoczny jak na dłoni. Po drugie – oceniam pomysł budowy elektrowni jądrowej także z perspektywy mojego wykształcenia, a jestem fizykiem. W mojej ocenie energetyka jądrowa jest jedną z najdroższych technologii. Koszty, które są znane, są ogromne.
A przecież są jeszcze inne, te wciąż niemożliwe do oszacowania.

Dopiero kiedy nastąpi katastrofa – jak w Fukushimie – na jaw wychodzą ukrywane awarie, niedopatrzenia itd. Ich konsekwencje ponosi całe społeczeństwo.

Na przykład składowanie odpadów. Wciąż na świecie nie ma profesjonalnego składowiska odpadów nuklearnych, są doraźne baseny, różne tymczasowe zbiorniki, np. kopalnie soli. Jeśli nie wybudowano składowiska, to nie można jego ceny uwzględnić w koszcie wyprodukowania kilowatogodziny. Ponadto elektrownie atomowe będą zawsze jak trzymany w ręku gorący kartofel, którym się można sparzyć. Nie mówię tu o katastrofach, ale o różnych drobnych incydentach, awariach, które nie są ujawniane. Jeszcze pod koniec lat pięćdziesiątych XX w. Światowa Organizacja Zdrowia podpisała porozumienie z Międzynarodową Agencją Atomistyki, z którego wynika że informacje o „incydentach jądrowych” można podać tylko po zatwierdzeniu przez tę Agencję. Nie mamy więc pełnej wiedzy i statystyk. Dopiero kiedy nastąpi katastrofa – jak w Fukushimie – na jaw wychodzą ukrywane awarie, niedopatrzenia itd. Ich konsekwencje ponosi całe społeczeństwo. Gdy cały świat wstrzymuje procesy związane z energetyką jądrową, to my, na przekór wszystkiemu, przemy w tym kierunku.

Czy Pani sobie wyobraża, co by było, gdyby w Gąskach stanęła elektrownia jądrowa i ktoś pewnego dnia puściłby plotkę, że jakiś biały dymek się nad nią unosi? To spowodowałoby strach i panikę.

Myślę, że gdyby te planowane 100 miliardów złotych na budowę elektrowni jądrowych przekazano na poszukiwania rozwiązań w zakresie zielonej energii, posunęlibyśmy się mocno do przodu. Już abstrahując od tego, że planowane koszty budowy nijak się mają do realizacji, np. w Finlandii koszty wzrosły dwukrotnie w stosunku do planu. To nie jest tak, że na świecie wszystkie oczy są zwrócone na elektrownie atomowe. Żyjemy w czasach, kiedy każdy rok przynosi nowe odkrycia i nowe możliwości, które właśnie w tym przypadku mogłyby stanowić kanwę do budowania zabezpieczenia energetycznego. Istnieje takie pojęcie jak żywioł, które kojarzy się pejoratywnie. Ale ma też swoje dobre strony. Ja mocno wierzę, że badania pójdą w takim kierunku, żeby część dobrodziejstw świata można było wykorzystać dla ludzi. Mówię tu o energii wiatru, o energii ciepła czyli słońca, o energii wody – wody morskiej, a także o biomasie.

Pojawiają się też inne argumenty, np. że dzięki atomówce będzie więcej pracy, region będzie się lepiej rozwijał…

Na spotkaniu z Polską Grupą Energetyczną, która odpowiada za budowę elektrowni jądrowej, usłyszałam, że wokół elektrowni wzrosną ceny nieruchomości. I że rozwinie się turystyka atomowa. Nawet nie sposób tego komentować. Proszę sobie wyobrazić na przykład mieszkańców Śląska, którzy zastanawiają się, gdzie się wybrać na wakacje i mówią: „Chodźcie, pojedziemy do Gąsek na wczasy, obejrzeć elektrownię jądrową”…

Właśnie. PGE – inwestor – twierdzi, że atomówka to jest dobry interes. A protestująca część lokalnych społeczności wręcz odwrotnie – że ta inwestycja jest sprzeczna z ich interesem, szkodliwa.

W pobliżu Koszalina i w samym mieście mamy warunki do tworzenia tzw. zielonych miejsc pracy, w odnawialnych formach pozyskiwania energii. Po prostu jesteśmy nad morzem i tu są wiatry. Choćby te dwa uwarunkowania stanowią możliwości dla region.

Ale można spojrzeć na to inaczej. Na przykład, że dzięki energetyce jądrowej rozwiną się wybrane kierunki na Politechnice Koszalińskiej, a jej absolwenci znajdą w elektrowni pracę…

To normalne, ze każda uczelnia na takim terenie będzie szukać dla siebie niszy, i próbować ściągnąć studentów na określone kierunki. Ale nie czarujmy się. W mojej ocenie na czas budowy elektrowni są potrzebni fachowcy od budowania, a nie specjaliści od energetyki jądrowej. A potem, gdy będą już potrzebni wysoko wyspecjalizowani fachowcy, nie sądzę, żeby zatrudniano ludzi, którzy właśnie skończyli studia. To jest kolejna sytuacja, kiedy zamydla się oczy młodym ludziom, że wszyscy znajdą pracę. Ja w to po prostu nie wierzę.

Krystyna Kościńska radna Koszalina (od 1994 r.), wiceprzewodnicząca rady miasta, członkini Rady Krajowej SLD i wiceprzewodnicząca SLD w Koszalinie.

Trzeba wykorzystać naturalne warunki i iść w kierunku takiego myślenia. Nie wyobrażam sobie elektrowni jądrowej w Gąskach. Samo to miejsce jest małą enklawą turystyki. A dookoła znajdują się znane i uznane miejsca i uzdrowiska, np. Kołobrzeg. Sam Koszalin nie jest miastem nadmorskim, ale jest stolicą regionu. Czy Pani sobie wyobraża, co by było, gdyby w Gąskach stanęła elektrownia jądrowa i ktoś pewnego dnia puściłby plotkę, że jakiś biały dymek się nad nią unosi? To spowodowałoby strach i panikę. I w promieniu 50 kilometrów, a nawet więcej, nie byłby już nikogo. Jak się przed taką plotką można zabezpieczyć? Nie można, bo wiele osób swoją wiedzę opiera na skutkach wybuchów bomb atomowych. Nie da się wszystkiego zabezpieczyć technologicznie. Jest całe mnóstwo sytuacji, na które technika nie ma wpływu.

Rozmawiała
Beata Maciejewska