„Nie może być tak, że to politycy, bez wsłuchania się w głosy specjalistów, ferują wyroki odnośnie kierunków, w jakich powinna zmierzać polityka narkotykowa” [z bloga Ryszarda Kalisza]
Przekonywanie Polaków do zmiany polityki narkotykowej nigdy nie było zadaniem łatwym. Retoryka o „skazywaniu naszych dzieci na uzależnienia” i grożącej nam fali narkomanii łatwo trafia do społeczeństwa. A ideologiczne podejście jest odporne na racjonalne argumenty, jak trzeźwo zauważa Marek Balicki, jeden z najbardziej rozpoznawalnych polityków lewicy, były minister zdrowia i wieloletni członek klubu parlamentarnego SLD, a przy tym jedna z osób najkonsekwentniej działających na rzecz zmiany polityki narkotykowej w Polsce. – „W mainstreamie wciąż mamy do czynienia z moralizatorstwem” – mówił niedawno w wywiadzie dla «Krytyki Politycznej». – „Ciągle jeszcze powiela się mity. Zamiast poznać problem, żeby go rozwiązać, to się go odrzuca, etykietuje ludzi uzależnionych i wypycha na margines (…). Ta zachowawcza postawa ma swoje źródła w lęku, najczęściej przed czymś nieznanym. Z drugiej strony narkotyki to temat bardzo wdzięczny dla mediów, zwłaszcza tych najpopularniejszych i tabloidów. Jest też rozgrywany przez polityków, bo na tzw. «walce z narkotykami» wciąż jeszcze można zrobić karierę polityczną, także lokalną”.
Znakomitym przykładem nagłego narkotykowego „kopa” mogą być Janusz Palikot i Janusz Korwin-Mikke. Dla obu tych, w gruncie rzeczy mało wolnościowych polityków, jeszcze niedawno polityka narkotykowa była ostatnim tematem, który by ich interesował: Palikot spotykał się na polowaniach z bractwami myśliwskimi, inwestując kolejne pieniądze w tygodnik Pokolenia JP2, a drugi walczył zaciekle z fiskusem, czego obrazowym przykładem było m.in. zjadanie formularzy podatkowych na warszawskim rynku. Dziś obaj są gwiazdami kolejnych Marszów Wyzwolenia Konopi.
Narodowa tradycja i jeźdźcy burzy
Proponowany dyskurs jest stosunkowo prosty: narkotyki (w tym marihuana) to zło, który zamienia dobre uczennice w wiedźmy, a grzecznych chłopców w chamskich wyrostków.
A nikt przecież nie chciałby, aby jego córka (lub syn) przyszła któregoś dnia do domu totalnie odurzona, i nie czułby się dobrze, będąc ofiarą wypadku samochodowego spowodowanego na tzw. haju. Straszenie tą niedobrą marihuaną (o której pochodzeniu z konopi indyjskich nie wiedział jeszcze niedawno lider prawicowej opozycji) trafia w czuły punkt. Z kolei wszechobecny alkohol, od którego w Polsce uzależnionych jest około 700 tysięcy ludzi, a 40 procent dorosłych to dorosłe dzieci alkoholików (DDA), jest wręcz elementem świętej polskiej tradycji, ważnym składnikiem dochodów budżetu państwa (czyli nas wszystkich!), sponsorem piłkarskich mistrzostw Europy i polskim produktem eksportowym (każdy z nas słyszał zachwyty nad konkretnym polskim sześcioprocentowym piwem przeciwstawianym zachodnim sikaczom i nad naszą wódką najlepszą na świecie). Jeszcze 30 lat temu papierosy były lekarstwem na astmę, gadżetem, który towarzyszył w każdej podróży PKS-em, oraz symbolem wolności rodem
z amerykańskich prerii.
Społeczne postrzeganie narkotyków kształtowały już lektury nastolatków. „My, dzieci z dworca ZOO” z jednej strony fascynuje, z drugiej przeraża – nie tylko z powodu historii stopniowego staczania się młodych ludzi, ale także obrazu opresyjnego społeczeństwa Berlina Zachodniego lat siedemdziesiątych XX wieku. Pamiętam wycieczki szkolne na spektakl „Jeździec burzy” do warszawskiego teatru Rampa, w którym smutnej, ale i inspirującej historii wokalisty The Doors, Jima Morrisona, towarzyszył kawał dobrej muzyki. Pamiętam szkolne pogadanki o trzeźwości i wstrzemięźliwości, w których uczestniczył były wokalista Oddziału Zamkniętego, Krzysztof Jaryczewski, mówiący do nastoletnich dzieciaków, aby nie powielali jego błędów. Piszę o tym po to, aby pokazać, że każdy przedstawiciel pokolenia dzisiejszych dwudziestolatków podlegał pewnej systemowej socjalizacji, która była bazą klarowania się poglądu na coś, co później ochrzczono mianem polityki narkotykowej.
Im byłem starszy, tym więcej poznawałem osób, które mimo świetnie zapowiadających się karier wchodziły w konflikt z prawem, złapane na posiadaniu niewielkich ilości marihuany. Wpadali zawsze użytkownicy, bardzo rzadko słyszeliśmy o zorganizowanych akcjach przeciwko zorganizowanej przestępczości. Im bliższych mi ludzi dotykały tego rodzaju sankcje, tym bardziej interesował mnie temat polityki narkotykowej: zrozumiałem, że przez jeden nierozważny ruch mogę położyć na szali moją edukację, dorobek zawodowy, opinię społeczną. Zrozumiałem, że państwo, które trzy miliony użytkowników miękkich narkotyków czyni przestępcami, stawia na karanie, a nie na profilaktykę.
W duchu zmian
Na jednej z imprez w nieistniejącym już warszawskim klubie Aurora, około 2005 roku, zobaczyłem plakat wzywający do poparcia propozycji zmian, których duch zmierzał w kierunku depenalizacji marihuany – zniesienia karania użytkowników. Akcja społeczna na wskroś słuszna, tym większe więc było moje zdziwienie, gdy okazało się, że firmuje ją minister zdrowia Marek Balicki. W ostatnich wyborach uzyskał on poparcie Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej: „Jest osobą, która przyczyniła się do zmiany polskiego prawa narkotykowego na lepsze. W tegorocznych pracach nad nowelizacją ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii zgłosił poprawkę, która po przyjęciu umożliwiłaby medyczne zastosowanie marihuany. Niestety, została ona odrzucona. Jest to polityk głoszący racjonalne podejście do polityki narkotykowej z mównicy sejmowej. Jako Polska Sieć Polityki Narkotykowej popieramy Pana posła i apelujemy o oddanie na niego głosu w nadchodzących wyborach parlamentarnych!” – czytamy na stronach projektu.
O odejście od systemu represji apelował też Ryszard Kalisz, poseł SLD. Kalisz szukał pozytywnych rozwiązań u Szwajcarów: „Dobrze, gdyby zmiany polityki narkotykowej, jakie muszą nastąpić w naszym kraju wzorowane były na doświadczeniach państw, które prowadzą ją w sposób przemyślany i sprawdzony. Nie może być tak, że to politycy, bez wsłuchania się w głosy specjalistów ferują wyroki odnośnie kierunków w jakich powinna zmierzać polityka narkotykowa” – pisał w kwietniu br. na swoim blogu w serwisie NaTemat.pl. „Szwajcarzy postarali się o pozostawienie możliwości działania wszelkiego rodzaju ekspertom niezależnym od rządu. Przyniosło to wiele pozytywnych zmian. Od polityki represji i ścigania Szwajcaria przeszła do polityki edukacji, zrozumienia i zapobiegania”.
Warto dodać, że Ryszard Kalisz nie był zainteresowany paleniem jointów w Sejmie, gdy z taką inicjatywą wyszedł Palikot. Samą propozycję nazwał efekciarstwem, ale jednocześnie po raz kolejny zadeklarował poparcie dla liberalizacji prawa. Zdaniem Kalisza Palikot wykorzystałby immunitet, pokazując po raz kolejny (również setkom młodych ludzi, którym obecne przepisy złamały życie), że jest ponad prawem.
Zdanie w sprawie polityki narkotykowej zmienił też prezydent Aleksander Kwaśniewski, który 10 lat temu poparł restrykcyjne przepisy zaostrzające sankcje za posiadanie narkotyków. Dziś (wraz z czterema innymi byłymi prezydentami i byłym sekretarzem generalnym ONZ, Kofi Annanem) zasiada w światowej komisji ds. polityki narkotykowej. „Konieczna jest zmiana podejścia z restrykcyjnego karania – nawet za posiadanie niewielkiej ilości narkotyków – na leczenie i edukację oraz promocję zdrowego trybu życia” – stwierdził ostatnio.
A jak najmłodsze pokolenie lewicy, Federacja Młodych Socjaldemokratów – młodzieżówka SLD – odnosi się do kwestii polityki narkotykowej? W 2008 roku, po przyznaniu przez premiera Donalda Tuska, że w młodości „palił trawkę”, FMS wystosowała list, w którym apelowała do rządu o legalizację marihuany, argumentując, że „marihuana słabiej uzależnia i jest mniej szkodliwa od papierosów lub alkoholu”. W liście podkreślono również znaczenie utraconych dochodów do budżetu i wagę używki w leczeniu, wskazując, że marihuana pomaga w wielu chorobach, np.
w stwardnieniu rozsianym.
Jeśli lewica dojdzie do władzy, czy będziemy mogli liczyć na to, że uczyni wszystko, aby ucywilizować prawo narkotykowe? Wydaje się, że jest iskierka nadziei.
dofinansowano ze środków Sojuszu Lewicy Demokratycznej