GMO – niesmaczny kąsek

Obszar wolności we współczesnym świecie wymyka się starym definicjom. Własny talerz jest jednym z ostatnich bastionów wolnego wyboru. Nie należy z niego
rezygnować.

tekst: Katarzyna Jagiełło

 

Kwatera główna Monsanto zajmuje 20 hektarów żyznej ziemi w St. Louis w stanie Missouri. Kompleks obejmuje 29 budynków mieszczących centra badawcze i wdrożeniowe, biura, bazy danych; na terenie znajdują się jeszcze: hangar lotniczy, dwa niezależne agregaty prądotwórcze oraz cztery stacje przesyłowe. Być może to koszt utrzymania rozsianych po całym świecie budynków podsunął decydentom korporacji pomysł, żeby od produktów chemicznych przejść do biotechnologii rolniczej i zająć się sprzedażą łączoną: chemia plus nasiona. Od tego momentu zaczęła się światowa dominacja koncernu i jego dążenie do monopolu na rynku nasion. Dążenie skuteczne. Wystarczy wspomnieć, że dziś ponad 90 procent soi wysiewanej w Stanach Zjednoczonych należy do Monsanto.

Na ten „sukces” pracuje tysiące ludzie, w tym kilkanaście osób uprawiających politykę obrotowych drzwi, czyli wymiany pracowników między państwem a prywatnymi korporacjami. Jednym z najbardziej zasłużonych jest Michael Taylor, który od trzydziestu lat krąży między Departamentem Rolnictwa, FDA (Amerykańską Agencją do Spraw Żywności i Leków) a Monsanto; zmienił w ten sposób pracę co najmniej osiem razy. Był wiceprezesem Monsanto i wielokrotnie obejmował posady  w agencjach rządowych, czynnie kształtując politykę państwa odnośnie produktów swojej dotychczasowej firmy.

Gorzkie owoce monopolu

Trudno mówić o demokracji czy o wolności rynku, jeśli strategie lobbystyczne sprzyjają monopoliście. Jednak czasem przychodzi za nie słono płacić. W 2005 r. Monsanto przegrało proces o przekupstwo urzędnika wysokiego szczebla w Indonezji. Podobnie zakończyło się wiele procesów w innych sprawach, np. podawania (z premedytacją) fałszywych informacji o rzekomej biodegradowalności herbicydu (środka chwastobójczego) Roundup, którego Monsanto jest producentem, mimo uprzednich wyroków w tej sprawie w innych krajach. Mieszkańcom miasteczka Nitro w Zachodniej Wirginii firma musiała wypłacić 93 miliony dolarów odszkodowania za szkody wynikłe z produkowania w mieszczących się tam zakładach Agent Orange środka chemicznego używanego podczas wojny w Wietnamie. Weterani amerykańscy i poszkodowani Wietnamczycy od lat walczą o odszkodowania za szkody zdrowotne spowodowane przez zawarte w tym herbicydzie dioksyny, w tym wady wrodzone ich dzieci. Niechlubną listę można ciągnąć dalej. Po ponad trzydziestu latach stosowania i promowania przez koncerny słynny pestycyd DDT okazał się szkodliwy i został wycofany z użycia, ale do dziś stwierdza się jego pozostałości w glebie, roślinach i tkankach zwierząt. Hormon wzrostu używany do wymuszania na krowach większej produkcji mleka okazał się w takim stopniu podejrzany, że jego stosowanie zostało zakazane na terenie Unii Europejskiej. Obywatele Stanów Zjednoczonych od lat domagają się, by mleko i jego przetwory od krów traktowanych tym hormonem były wyraźnie oznakowane. Bez skutku. Efekt: produkt uznawany za szkodliwy dla zdrowia w Europie okazuje się być bez zarzutu w Stanach Zjednoczonych. Ach, ta magia granic.

Roślina-owadobójca

Naukowcy popierający GMO wypowiadają się o naukowcach krytycznych w stosunku do GMO jak o szarlatanach, a same badania nazywają nienaukowymi. Z kolei przeciwnicy GMO uważają często, że badania stwierdzające nieszkodliwość genetycznie zmodyfikowanych organizmów są sponsorowane, a ich wyniki zafałszowane (w Stanach Zjednoczonych większość biotechnologów jest powiązana z biznesem). Dla przeciętnego zjadacza chleba nie ma to większego znaczenia, bo kiedy naukowcy toczą spór, nie jesteśmy w stanie zweryfikować twierdzeń żadnej ze stron. Nie ma dowodów na nieszkodliwość, które rzuciłyby na kolana tych, którzy twierdzą, że są dowody na szkodliwość. Dlatego warto poczekać, bacznie przyglądać się krajom, które otworzyły się na uprawy GMO, i przyjrzeć się cenom.  Tylko w 2009 r. w Stanach Zjednoczonych ceny nasion genetycznie modyfikowanej soi wzrosły o 24 procent, a kukurydzy o 32 procent (od 2001 r. ceny nasion kukurydzy GMO wzrosły o 135 procent, a soi o 108 procent). Do tego dochodzą opłaty licencyjne. Rolnicy, podpisując wieloletnie kontrakty, zobowiązują się do dorocznego zakupu nasion. W Stanach Zjednoczonych są kontrolowani, a jeśli złamią warunki umowy, pociąga się ich do odpowiedzialności. Rolnicy, których pola zostają zanieczyszczone GMO, przechodzą piekło rozpraw sądowych i ponoszą straty. Szczególnie poszkodowani są rolnicy ekologiczni, którzy w przypadku takich zanieczyszczeń tracą certyfikaty.

Sianie wiatru, zbieranie burzy

Na razie w Europie wolno uprawiać tylko kukurydzę MON 810 i ziemniaki Amflora, ale jeśli uda się zarejestrować chociażby buraki cukrowe, to będzie zupełnie inna rozmowa. Co się może wydarzyć, jeśli genetycznie zmodyfikowane zbiory okażą się nie dość obfite? Przy dużych inwestycjach w nasiona, nieodłącznie sprzedawany z nim herbicyd może się okazać, obciążeniem nie do udźwignięcia. Obecne na rynku zmienione genetycznie nasiona nie poprawiają odporności roślin na suszę, huragan, powódź, nie poprawiają ich smaku i nie dają większych plonów (różnice, jeśli są wykazywane, są minimalne i tylko w pierwszych latach zbiorów). Te modyfikacje uodparniają jedynie na Roundup lub sprawiają, że roślina sama produkuje toksynę zwalczającą szkodniki. A konsumenci nie chcą jeść roślin produkujących środek owadobójczy i nie obchodzi ich, że – wedle zapewnień koncernów – nic im ze strony takiej żywności nie grozi.

Cyberspołeczeństwo nauczyło się aktywnie szukać informacji. Duża część sprzeciwiających się GMO to ludzie niewierzący w to, że wszystko, co amerykańskie, musi z definicji być pożyteczne. GMO to nie rozprawka naukowa, lecz realne pytanie o przyszłość rolnictwa, własności intelektualnej i monopolizacji rynku nasion. Większe i bardziej rozwinięte od nas Niemcy i Francja zdecydowały się zaczekać z otwarciem na ekonomiczną ekspansję mega koncernów. Warto zadać sobie pytanie – dlaczego?

Na ulice niemieckich miast, np. Monachium, wychodzą kilkudziesięciotysięczne demonstracje. To samo dzieje się w całej Europie, od Sofii po Paryż. 25 maja na całym świecie przemaszerowały tysiące ludzi biorących udział w światowym Dniu Sprzeciwu Wobec Monsanto. W Stanach Zjednoczonych regularnie pojawiają się pozwy zbiorowe przeciwko koncernom i prawu patentowemu. W poszczególnych stanach ponawiane sa próby wprowadzenia wewnętrznych przepisów nakazujących znakowanie żywności zawierającej składniki modyfikowane genetycznie.

Modyfikowane przecieki

Polscy obywatele protestujący w latach 2011 i 2012 w Warszawie i innych miastach przeciwko genetycznie zmodyfikowanej żywności, przeciwko nasionom biotechnologicznych koncernów w polskich uprawach, jak widać nie są osamotnieni.

Stosunkowo słabym echem odbiły się w Polsce przecieki z portalu Wikileaks, a były co najmniej zastanawiające. Oto urzędnicy ambasady amerykańskiej zjeżdżają tysiące kilometrów po dziurawych polskich drogach, lobbując za GMO. Przeprowadzają dziesiątki rozmów z polskimi urzędnikami, co zgrabnie podsumował Jacek Żakowski w „Polityce”: „depesza opisująca amerykański lobbing na rzecz GMO w Polsce opisywała m.in. spotkanie z wysoką urzędniczką, która też zachowała się nielojalnie wobec rządu, mówiąc, że ona jest za GMO, ale niestety minister ulega opinii publicznej. Moim zdaniem to sygnał, że trzeba zacząć rozmawiać o lojalności funkcjonariuszy wobec własnego państwa”. Nie zapominajmy bowiem, że nasz rząd w swoim stanowisku ramowym, niezmiennym od 2006 r., deklaruje, że Polska powinna być wolna od GMO.

Oto kolejny kąsek: w depeszy wysłanej przez ambasadę amerykańską w Warszawie 7 sierpnia 2008 r. opisano rozmowę, w której z ust premiera Pawlaka padają rosyjskie przysłowie „tisze jediesz, dalsze budiesz” oraz deklaracja „miękkiego wyjścia” z twardej pozycji poprzedniego rządu odnośnie do GMO. W podsumowaniu depeszy napisano, że dzięki wsparciu kontrolowanego przez PSL Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi zawieszono zakaz importu pasz genetycznie modyfikowanych, a to „zwycięstwo” pozwala mieć ostrożną nadzieję, że proponowana przez premiera strategia cichego postępu odnośnie do GMO może przynieść lepsze rezultaty. Premier doniesieniom zaprzecza, co mało jest wiarygodne, bo Julian Assange i jego współpracownicy z Wikileaks mają problemy raczej z powodu prawdziwości ujawnianych danych, nie zaś z powodu ich fałszowania czy przeinaczania.

Talerz – obszar wolności

Od stycznia 2013 r. obowiązuje w Polsce zakaz uprawy kukurydzy MON 810 i ziemniaków
Amflora. Wieloletnie starania konsumentów i organizacji pozarządowych doprowadziły do wprowadzenia regulacji prawnych, dzięki którym dołączyliśmy do reszty europejskich krajów, które – idąc za głosem obywateli – wprowadziły moratoria i zakazy już wcześniej. Brakuje jeszcze kilku rozwiązań prawnych. Szczególnie dobrym wzorem do naśladowania w tej kwestii jest Austria, w której zakazany jest także obrót materiałem siewnym GMO. Istnieje wyraźna potrzeba jak najszczelniejszych regulacji, od wielu lat na autoryzację czekają liczne nowe odmiany roślin zmodyfikowanych genetycznie. Europa od dawna stanowi obiekt zakusów koncernów agrochemicznych. Nie należy oczekiwać, że skoro np. BASF (wedle najnowszych doniesień także Monsanto) wycofał się z prowadzenia upraw doświadczalnych w Europie, może to oznaczać pozostawienie Europy samej sobie.

Obszar wolności we współczesnym świecie wymyka się starym definicjom. Coraz dokładniej opiekują się nami państwo i Unia Europejska. Kupujemy proste banany, wymiarowe ogórki i bezrefleksyjnie przyjmujemy fakt, że na etykietach często brak informacji o rzeczach dla nas istotnych, jak pochodzenie naszej żywności. A własny talerz jest jednym z ostatnich bastionów wolnego wyboru. Nie należy z niego rezygnować.