Krzysztof Matyjaszczyk: w służbie in vitro i innych szczęśliwości

Zrobiło się o nim głośno, gdy zaproponował dofinansowanie zabiegów in vitro i przekonał do tego Radę Miasta Częstochowy. Zainicjował dofinansowanie e-booków dla gimnazjalistów i parków rekreacji ruchowej dla seniorów. Pozyskał dla straży miejskiej samochód na prąd. Szefostwo słynnej poznańskiej Barki mówi, że Częstochowa to miasto wyjątkowe. Oponenci – że to, co się dzieje w mieście, jest skandaliczne.

Rozmawiała Beata Maciejewska

Dofinansowanie zabiegów in vitro w Częstochowie wypromowało Pańską politykę w Polsce. Skąd ten pomysł?
Taki problem istnieje. Są ludzie, któ­rzy usłyszeli „wyrok”, że nie mo­gą mieć dzieci, a chcą je mieć. I trzeba na to zareagować. Jest to pro­gram pilotażowy, wręcz trochę sym­boliczny, ale jego wprowadzenie po­zwoli nam przekonać się, jaka jest ska­la potrzeb. Takich pilotażowych pro­gramów społecznych mamy wiele. Darmowe szczepionki przeciwko grypie dla przedszkolaków, pro­gramy badań przesiewowych dla dzie­ciaków w szkołach, w tym przeciwko wirusowi HPV dla dziewcząt. Roz­poczynamy także program wyposażania w e-booki i tablety części gim­nazjalistów. A dla seniorów będą pla­ce rekreacji ruchowej, które mają pow­stać przy już funkcjonujących pla­cach zabaw dla dzieci, oraz sys­tem ulg przy korzystaniu z basenów, mu­zeów itd. In vitro zasłynęło w Pols­ce, ale to jest tylko jeden element całościowej polityki społecznej na rzecz ludzi w różnym wieku, z róż­nymi potrzebami, którymi dotąd miasto się nie zajmowało, pewnych problemów nawet nie miało zdiagnozowanych. Zobaczymy, jakie będzie zainteresowanie.

Skąd Pan ma na to pieniądze w budżecie?
Z budżetem miasta jest jak z potrawą: niezależnie od tego, jak się ją przyrządza, zawsze w 90 procentach daje się te same składniki. A to, jaki potrawa ma smak, zależy od sposobu przyrządzenia i przypraw. Kiedy więc konstruowałem ze współpracownikami budżet miasta, chciałem, żeby w tych kilku procentach, na które mamy wpływ, budżet odzwierciedlał moje podejście do polityki. Żeby był nowoczesny, otwarty na potrzeby ludzi i skuteczny.

Krzysztof Matyjaszczyk (ur.1974) – od 2010 prezydent Częstochowy. Polityk, poseł na Sejm VI kadencji (2007–2010), członek Rady Krajowej Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

I to jest Pańska wizja nowoczesnego polityka?
Tak. Zrozumieć, czego inni potrzebują, odpowiedzieć na te potrzeby i jeszcze zrobić to skutecznie – na tym nowoczesna polityka powinna polegać. Gdyby miał Pan określić Częstochowę swoich marzeń trzema przymiotnikami, jakie by one były? Przyjazna, otwarta i optymistyczna. Częstochowa zawsze była wielokulturowa, otwarta, ludzie się tu dobrze czuli. Niedaleko miasta przebiegały różne granice, a mieszkańcy byli różnych narodowości: Niemcy i Żydzi otwierali tu swoje fabryki i biznesy, mieszkali tu Polacy i Rosjanie. Chciałbym, żeby dzisiaj było podobnie: żeby każdy czuł się tu dobrze, niezależnie od tego, jakiego jest wyznania, jakie ma preferencje i poglądy.

Jak miałoby to wyglądać? Co chciałby Pan zobaczyć po wyjściu z urzędu?
Zadowolonych ludzi. Swobodnych, radosnych, którzy cieszą się z tego, że tu są. Studentów i stałych mieszkańców. I turystów w centrum miasta: w alejach, w restauracjach, muzeach. Oglądających zabytki, śledzących trasy turystyczne i widokowe, czy np. szlak zabytków techniki z zapałczarnią i repliką kopalni rud żelaza, których wiele kiedyś było w regionie. Chciałbym, żeby ludzie myśleli: fajnie jest być w Częstochowie, bo tu dostaje się coś więcej. Nawet jeżeli podatki lokalne nie są niższe niż w innych miastach. Jest za to bardzo dobra miejska oferta i są dobre warunki do życia. Chciałbym, żeby ludzie tu przyjeżdżali w przekonaniu, że to jest dobre miejsce: żeby się uczyć, pracować, spędzać wolny czas, mieszkać. Że właśnie tu potrafimy „przeczytać” oczekiwania ludzi i na nie odpowiedzieć.

Ale Częstochowa ma bardzo określony charakter – miasta pielgrzymkowego. Bardzo trudno z takim wizerunkiem konkurować.
Nie chcemy tego charakteru zmieniać, po prostu trzeba go poszerzyć. Chcemy, żeby Częstochowa stała się także miastem akademickim i związanym z przemysłem. Potrzebne są nowe, trwałe inwestycje: w przemysł, usługi, naukę. Także w turystykę, bo przecież do miasta zjeżdża rocznie nawet do 4 milionów turystów.
W porównaniu z Lourdes – miejscem kultu maryjnego i pielgrzymek we Francji, Częstochowa ma znacznie więcej do zaoferowania. Ale tam – aż do przesady – została rozbudowana współpraca między miastem i administratorami obiektów sakralnych.
W Lourdes jest 30 tysięcy miejsc hotelowych na 18 tysięcy mieszkańców! A u nas, w mieście liczącym ponad 200 tysięcy mieszkańców, miejsc hotelowych jest 3 tysiące – czyli 10 razy mniej. To powinno się zmienić. Miasto powinno kwitnąć przy takiej rzeszy turystów. Oni powinni być wszędzie: w restauracjach, pubach, muzeach, bo przecież mamy w Częstochowie kilkanaście obiektów muzealnych.

„Miasto powinno kwitnąć przy takiej rzeszy turystów. Oni powinni być wszędzie: w restauracjach, pubach, muzeach”.

Jaki ma Pan na to pomysł? Pański kolega Marek Balt, obecny poseł SLD chciał wprowadzić podatek od pielgrzymów…
Taki podatek miejscowy, np. klimatyczny w górach czy nad morzem, to jest rzecz powszechna, i uważam, że słuszna. W Częstochowie nawet nie dopuszczono do rozpatrzenia te­go pomysłu – trzy kluby z prawej stro­ny zdjęły ten punkt z obrad Ra­dy Miasta. Ale może kiedyś doj­dziemy do tego. Moim pomysłem jest karta turystyczna, która kosz­towałaby, powiedzmy, około 50 zł, i w tej kwocie byłoby wejście do muzeów, zniżki w restauracjach itd. Ten pomysł jest w trakcie realizacji, wymaga skoordynowania działań wielu miejskich instytucji i firm.

Mówi Pan o studentach. Ale przecież poprzedni prezydent niemal studentów
z miasta wygnał…
Teraz pracujemy nad tym, żeby ich do studiowania w Częstochowie zachęcić. Poprzedni prezydent rzeczywiście wprowadził w sąsiedztwie akademików strefę prohibicji. Tam nie można było ani podawać, ani sprzedawać alkoholu, do tego stopnia, że nie dało się w blokach mieszkalnych spokojnie zorganizować imienin. Według mnie z tego powodu wielu studentów uciekło, bo zobaczyli, że Częstochowa jest jakaś nienormalna. Trzeba to mądrze zmienić, biorąc pod uwagę interesy wszystkich stron: mieszkańców, którym nocne życie przeszkadza, studentów, którzy chcą nocne życie prowadzić, i przedsiębiorców, właścicieli pawilonów handlowych.

Jak?
Mamy w mieście dobrze działające biuro inicjatyw lokalnych i konsultacji społecznych, które prowadzi różne, często bardzo trudne sprawy. Zajęło się między innymi konsultowaniem problemu jazdy jednośladów w centrum miasta. Konsultacje
ujawniły, że mieszkańcy chcą motocykli i rowerów w centralnych Alejach, więc je na ruch jednośladów otworzyliśmy. Pracownicy Biura przeprowadzili też konsultacje właśnie w sprawie prohibicji przy ulicy Dekabrystów. Specjalnie w tym celu podjęto współpracę z Centrum Deliberacji Uniwersytetu Warszawskiego. Centrum pomogło zorganizować spotkania. Podczas dyskusji udało się zdiagnozować, jakie są potrzeby, a jakie obawy wszystkich zainteresowanych. W przygotowanym raporcie Centrum wskaże, jakie są rzeczywiste problemy i jak je rozwiązywać. Uczymy się rozmawiać. Powstaje wiele fajnych zespołów ludzkich, jest wiele dobrej współpracy. To wyzwala w ludziach dobrą energię, optymizm i entuzjazm.

„Od lat Częstochowa prowadzi systemowe oszczędzanie wody i energii, a w ostatnim czasie to się mocno nasiliło. Są też drobniejsze sprawy: rozbudowa ścieżek rowerowych, podgrzewana ławka w centrum miasta, stojaki rowerowe, samochód elektryczny, którym teraz jeździ straż miejska”.

Podobno ma Pan dobrą rękę do współpracowników.
Myślę, że kilka moich decyzji kadrowych było udanych. Na przykład Ryszard Stefaniak – naczelnik wydziału edukacji w Urzędzie Miasta Częstochowy. Harcerz i harcmistrz, historyk z tytułem doktorskim, wymagający i porządny człowiek. On jest trochę nie z mojej bajki, ale jestem z jego pracy bardzo zadowolony. I to nie jest jedyna taka osoba.

Czego wam jeszcze do szczęścia potrzeba?
Najlepszym narzędziem budowania lokalnej szczęśliwości są wpływy do miejskiego budżetu. Ich brak stwarza bariery rozwojowe. Generalnie potrzebujemy trwałych inwestycji dających miejsca pracy mieszkańcom i wpływy do kasy miasta w postaci podatków.

Czy te trwałe miejsca pracy łączą się ze zrównoważonym rozwojem?
Od lat Częstochowa prowadzi sys­temowe oszczędzanie wody
i ener­gii, a w ostatnim czasie to się moc­no nasiliło. Teraz skupiliśmy się na termorenowacji jednostek oświa­towych. Firma Introbat, z którą współ­pracujemy, zrobiła audyt wię­kszości budynków publicznych w mieście pod kątem efektywności ener­getycznej, wiemy więc, w które bu­dynki w pierwszej kolejności należy zainwestować. Chcemy też teraz roz­począć współpracę z Norwegami i opracować program ograniczenia nis­kich emisji poprzez podłączenie się do ekologicznego źródła ogrzewania. W ten sposób moglibyśmy „od­dymić” centrum miasta. Są też drobniejsze sprawy: rozbudowa ścieżek rowerowych, podgrzewana ławka w centrum miasta, stojaki ro­werowe, samochód elektryczny, któ­rym teraz jeździ straż miejska. Ufun­dowała go firma Fortum, z któ­rą współpraca idzie dobrze, częściowo dlatego, że zrealizowali dużą in­westycję w mieście, a częściowo tak­że za sprawą ich znajomości z pro­fesorem Wojciechem Nowakiem – szefem rady ds. zrównoważonego rozwoju Częstochowy, który jest dziekanem Wydziału Inżynierii  i Ochro­ny Środowiska na Politechnice Częstochowskiej i światowej sławy eks­pertem w dziedzinie energetyki.

„In vitro zasłynęło w Polsce, ale to jest tylko jeden element całościowej polityki społecznej na rzecz ludzi w różnym wieku, z różnymi potrzebami, którymi dotąd miasto się nie zajmowało, pewnych problemów nawet nie miało zdiagnozowanych”.

Czy jako gospodarz miasta jest Pan oszczędny?
Muszę być bardzo oszczędny, bo taka jest obecna potrzeba w gospodarowaniu środkami publicznymi i sytuacja miejskiego budżetu. Zależy mi na moim mieście – i mnie, i ludziom, którymi się otaczam. Irytuje mnie, gdy pieniądze w Częstochowie się marnują, bo wiem jak wielkie są potrzeby.

I potrzeby są duże, i długi, na przykład czynszowe…
To prawda, ale udało nam się tę sprawę częściowo rozwiązać. Przy­szedł do mnie prezes Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej z in­formacją, że lokatorzy mieszkań ko­munalnych mają zadłużenie na pra­wie 30 milionów złotych. Wiadomo, że problem opłat czynszowych to zamknięte koło. Trzeba było uru­chomić wyobraźnię… Zaczęliśmy więc ściślej współpracować z Fundacją Barka z Poznania i w ubieg­łym roku wdrożyliśmy
program pomocowy – polegający na pracy na rzecz miasta ludzi  z zaległościami czynszowymi. To jest dobry pomysł. Ci ludzie często pracują lepiej niż zatrudniane wcześniej przy tych samych zadaniach firmy, poza tym to jest dla tych trwale bezrobotnych nowe życie. Jak się siedzi w domu kilka lat, to wszystko
– mówiąc kolokwialnie – „siada”. Teraz wreszcie mają po co rano wstać i wyjść z domu. Popracują, trochę zarobią, 600–700 złotych, z czego część idzie na zaległości czynszowe, pobędą ze sobą, nauczą się nowych rzeczy… I okazuje się, że lokatorzy, którzy zdecydowali się na udział w tym projekcie, są zadowoleni. Zamiast eksmisji – mam ludzi przywróconych życiu, szczęśliwszych. Nie tylko mieszkańców, także zarząd  Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej, dyrekcję Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej i Centrum Integracji Społecznej, bo wszyscy oni widzą teraz, że społeczny problem można stopniowo rozwiązać, a wspólne myślenie i działanie dają pożyteczne rezultaty.

dofinansowano ze środków Sojuszy Lewicy Demokratycznej