Zielona polityka szczęścia

Szczęście w zielonej wersji nie jest łatwe do osiągnięcia. Wymaga wiedzy i stosowania przemyślanych strategii. Zieloni politycy z całego świata coraz śmielej zaczynają więc poważnie i precyzyjnie stawiać pytanie: „Jak rządzić, aby ludzie żyli szczęśliwie?”.

 

Tekst: Waldemar Sadowski

Niezadowoleni syci

Jeszcze nigdy w historii Europejczycy nie byli tak bogaci. Nigdy nie mieli tyle ubrań, mebli, sprzętu kuchennego, samochodów, domów. Nigdy wcześniej tyle nie jedli. Nigdy nie mieli tyle pieniędzy. A jednak nie są szczęśliwi. Nawet nie są zadowoleni. Człowiek, który ma zapewniony pokarm, dach nad głową, pieniądze na wszystkie rozsądne zachcianki, a do tego jest wolny i ma przyjaciół – powinien być szczęśliwy. Gdy gospodarka zapewniła podstawowe materialne przedmioty pożądania, stan szczęścia – jak linia horyzontu – przesunął się dalej. Czego więc jeszcze brakuje sytym mieszkańcom Zachodu?

Nietrudno dzisiaj dostrzec rysy w cywilizacyjnej konstrukcji, nie tylko Zachodu, ale i innych bogatych zakątków świata. Czy człowiek może być szczęśliwy, wiedząc, że wdycha powietrze z rakotwórczymi cząsteczkami z elektrowni węglowej? Czy może być spokojny, wiedząc, żew zjadanym właśnie kotlecie mogą być pestycydy? Albo dioksyny? Albo bakterie odporne na antybiotyki? Czy może czuć się dobrze w mieście, w którym zamiast szumu drzew i śpiewu ptaków słyszy się warkot silników?

Ale wydaje się, że problemy środowiskowe, które zaburzają błogi spokój sytego człowieka, to tylko usterki systemu generującego nasz dobrobyt, czyli światowej gospodarki, która wydobyła nas z wielowiekowej nędzy. Drobne efekty uboczne, które wkrótce zostaną naprawione przez inżynierów. Ale naprawa, jak się okazuje, nie jest taka prosta. Ponadto na scenie politycznej pojawił się nowy gatunek polityków: Zieloni, którzy od początku podejrzewali, że źródła kryzysu tkwią głębiej. Powstanie pierwszej zielonej partii – United Tasmania Group – było reakcją na wycinanie lasów w Australii. Wydawało się, że jest to reakcja przesadna, a cały nasz kompleks ekonomiczno-techniczny działa wspaniale i nie wymaga zmian.Większy szok wywołały inne „usterki”, tym razem w Stanach Zjednoczonych: zdeformowane orle pisklęta, które wykluwały się z jaj pod wpływem rozsiewanego na polach DDT. Rachel Carson opisała to zjawisko w 1962 rokuw słynnej książce „Milcząca wiosna”, a opinia publiczna szybko zdała sobie sprawę, że to nie są jednak usterki systemu, lecz ponura reguła, która zwiastuje katastrofę ekologiczną. Syci mieszkańcy wielkich miast zaczęli więc odczuwać niepokój, który burzył poczucie zadowolenia, każąc wczytywać się głębiej w programy wyborcze Zielonych.

Trudne szczęście

Droga do „szczęścia” wiedzie nie poprzez łatwą utopię, lecz – przede wszystkim – przez mądrą „odpowiedzialność”.

Zieloni dosyć szybko zrozumieli, że życie na Ziemi jest układem złożonym, w którym wszystkie elementy wzajemnie od siebie zależą. Dlatego nie zaproponowali prostej drogi do szczęścia. Światowa Karta Zielonych z 2001 roku mówi jasno, że polityka Zielonych musi się kierować w pierwszym rzędzie „mądrością ekologiczną”: „Uznajemy, że istoty ludzkie są częścią naturalnego świata i respektujemy specyficzne wartości wszystkich form życia, włączając w to inne gatunki”. Mądrość ta jest syntezą wielu nurtów politycznych i filozoficznych. We wstępie do ostatniego programu niemieckich Zielonych z 2002 roku, zwanego „Programem berlińskim”, poprzedzonego głęboką trzyletnią debatą, czytamy: „Łączy nas i jednoczy paleta wartości podstawowych, a nie ideologia. Związek90/Zieloni wyrósł z różnych korzeni. Jako partia ekologiczna przejęliśmy lewicową tradycję, wartości konserwatywne i liberalizm państwa prawa. Profil naszej partii ukształtowały także ruch kobiet, ruchy pokojowe i ruchy obywatelskie byłej NRD. Zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie aktywny udział w rozwoju partii brały udział Chrześcijanki i Chrześcijanie”.

Być może ta głęboka synteza wielu różnych nurtów stała się źródłem postulowanej „mądrości”. I być może dlatego Zieloni nie ograniczyli się do usuwania „usterek” i nigdy nie twierdzili, że zmianę systemu można osiągnąć bez wyrzeczeń. Droga do „szczęścia”, wskazywana w ich programach, wiedzie więc nie poprzez łatwą utopię, lecz – przede wszystkim – przez mądrą „odpowiedzialność”.

Światowa Karta Zielonych już w pierwszym zdaniu preambuły nie pozostawia wątpliwości, że ten ruch to przede wszystkim obowiązki: „My, jako obywatele Ziemi i członkowie Globalnych Zielonych, połączeni świadomością, że zależymy od żywotności, piękna i różnorodności Ziemi, uznajemy, że odpowiadamy za przekazanie jej następnemu pokoleniu w stanie nienaruszonym, a nawet lepszym. Ponieważ dominująca forma produkcji i konsumpcji, bazuje na dogmacie wzrostu za wszelką cenę oraz nadmiernym i rozrzutnym wykorzystaniu zasobów naturalnych bez uwzględniania możliwości Ziemi, proponujemy gruntowne zmiany w systemach wartości oraz sposobach produkcji i życia”.

Sprawa zrobiła się więc poważna, a mówienie o „szczęściu” z trudem przechodzi Zielonym przez gardło. Programy, które Zieloni proponują, oparte na ich dramatycznych prognozach, to co najwyżej żmudne tworzenie technicznej i społecznej infrastruktury dla „szczęścia”. Zieloni, jako ruch zrodzony z kasandrycznych prognoz, umieszczają więc postulat życia szczęśliwego na głębokim fundamencie odpowiedzialności za całe życie na Ziemi.  A z tego wynika w pierwszej kolejności konieczność przebudowy gospodarki, którą polscy Zieloni tak opisują w swoim Manifeście: „Uważamy, że rozwój gospodarczy nie jest wartością samą w sobie. Uważamy, że model rozwoju gospodarczego za wszelką cenę, który niszczy podstawy życia następnych generacji, dezintegruje społeczności lokalne i sprowadza ludzi wyłącznie do wymiaru konsumentów, stanowi bezprecedensowe w dziejach zagrożenie dla środowiska, jest zły i wymaga zmiany”. Chodzi więc o całkowitą zmianę strategii cywilizacji, co Szwajcarska Partia Zielonych formułuje następująco: „Gospodarka rabunkowa powinna być przebudowana w gospodarkę odnawialną. Gospodarka oparta na recyklingu traktuje odpady jako nowe zasoby, wykorzystuje ponownie odpady i energię w sposób wydajnych.

A do tego wszystkiego świadomy obywatel powinien zainstalować sobie oszczędne oświetlenie i ogrzewanie, segregować śmieci oraz w miarę możliwości kupować żywność ekologiczną. Bezmyślnemu, podkręcanemu reklamą konsumentowi zielony styl kojarzy się więc z wyrzeczeniami. I rzeczywiście – „zielone” propozycje mają w sobie coś z franciszkańskiej prostoty. Ale kryje się w nich też stara mądrość, że do szczęścia łatwiej się dochodzi poprzez wstrzemięźliwość niż poprzez ślepą pogoń za dobrami materialnymi. W koncepcji Zielonych ograniczenie konsumpcji może więc być źródłem dobrego samopoczucia, a nawet trwałego szczęścia.

„Zielone szczęście” jest też w dużym stopniu oparte na wiedzy. Niezbędnym jego składnikiem jest np. niski „ślad węglowy”, czyli suma gazów cieplarnianych: dwutlenku węgla, metanu, podtlenku azotu, emitowanych przez daną osobę czy organizację, wyrażonych w ekwiwalencie CO2. Zbyt wysoki ślad węglowy powinien wywoływać ekologiczny wyrzut sumienia i nie pozwalać na dobre samopoczucie. Szczęście w zielonej wersji nie jest więc łatwe do osiągnięcia. Wymaga wiedzy i stosowania przemyślanych strategii. Zieloni politycy z całego świata coraz śmielej zaczynają więc poważnie i precyzyjnie stawiać pytanie: „Jak rządzić, aby ludzie żyli szczęśliwie?”. Problem ten rozpatrywali deputowani z niemieckiej partii Zielonych w 2011 roku, na seminarium „Szczęście i dobre rządy. O konieczności wprowadzenia nowych miar w polityce”.

Uczestnicy seminarium, w tym Hilke Brockmann z Jacobs University w Bremie, z zespołu badawczego Happiness Research Group, pytają: „Czy więcej zawsze znaczy lepiej? Czy dobrze jest mieć coraz wyższe zarobki i konsumować coraz więcej towarów i usług?” Ale także: „Czy dobrze jest mieć więcej przyjaciół, więcej przyjemności, więcej zabawy?” Większość powie: Nie, bo szczęście wymaga umiaru. Ale osiągnięcie trwałego stanu zadowolenia nie tylko wymaga materialnych podstaw i samoopanowania, lecz angażuje też czynniki subiektywne, a nawet wymaga odpowiedniego składu chemicznego organizmu. Poprawa jakości życia jest więc zadaniem tak ambitnym, że można je zrealizować tylko wspólnie  i we współpracy z państwem. Z państwem? Z tym zbiurokratyzowanym, nieczułym tworem? Każdemu mieszkańcowi Europy Środkowej, gdy tylko politycy chcą go uszczęśliwiać, zapala się od razu czerwona lampka. Debata niemieckich Zielonych o szczęściu wskazuje jednak wyraźnie, że zdają sobie sprawę z przewrotności historii: „A czyż to nie polityka właśnie, zawsze chcąc uszczęśliwić ludzi, prowadziła do zupełnie odwrotnego skutku?” Można się więc nie obawiać zagrożenia dogmatyzmem. Czy więc programy Zielonych zbliżą nas do ideału życia szczęśliwego?

Państwo? Tak, ale…

Uczestnicy seminarium „Szczęście i dobre rządy. O konieczności wprowadzenia nowych miar w polityce” pytają: „Czy więcej zawsze znaczy lepiej? Czy dobrze jest mieć coraz wyższe zarobki i konsumować coraz więcej towarów i usług?” Ale także: „Czy dobrze jest mieć więcej przyjaciół, więcej przyjemności, więcej zabawy?”.

Zieloni wprowadzili więc do gry o szczęście nie tylko naturę, ale i państwo. Zaproponowali radykalnie nową strategię życia w cywilizacji technicznej. Nie proponują już łatwego, mitycznego „powrotu do natury”, a wrogiem numer jeden nie jest technologia, lecz nieefektywny system, który ją bezmyślne stosuje. Aby więc zapewnić „więcej szczęścia wszystkim” konieczne są zmiany strukturalne w globalnej organizacji całego świata, a miernikiem sukcesów partii i państw nie może być tylko prosty wzrost i ubóstwiony w epoce przemysłowej wskaźnik PKB,  który w świecie węgla i stali stał się miarą wszechrzeczy.  Świadczy on bowiem tylko o sile państwa, ale milczy o doli zwykłych ludzi. Dla pojedynczego człowieka wysoki wzrost może oznaczać nie tylko pot i łzy, ale i bezsensowne życie.

Próby wprowadzenia bardziej „ludzkiego” miernika projektów politycznych nie mogą się jednak przebić do praktyki politycznej. Nie jest to przypadek. Opracowany w 2005 roku przez tygodnik „The Economist” wskaźnik jakości życia, który odzwierciedla poziom satysfakcji życiowej w poszczególnych krajach, na pierwszym miejscu stawia sytuację materialną obywateli, a nie wzrost. Na drugim miejscu pojawia się już zdrowie i oczekiwana długość życia. Ale czynniki zaproponowane w nowym wskaźniku – jak  wolność polityczna, życie wspólnotowe czy równość płci – są dla współczesnego państwa sprawą drugorzędną, często nawet szkodliwą. Ani państwa, ani partie nie kwapią się więc, aby go stosować. „Szczęście obywatela” z punktu widzenia państwa jest tylko uciążliwym balastem.

Organizacja państwowa musi się koncentrować przede wszystkim na sprawach bezpieczeństwa. Państwa znajdują się przecież nadal w stanie ciągłego zagrożenia przez inne państwa, a pokój to stan przejściowy, który w każdej chwili może przerodzić się w wojnę. Ład międzynarodowy ciągle jeszcze oparty jest na prawie siły. Problem ten zarysował Immanuel Kant w słynnym dziełku „O wiecznym pokoju” z 1795 roku. Bazując na filozofii Hobbesa, Kant przeciwstawił stan naturalny, a więc panowanie przemocy i siły, systemowi rządów prawa. Barbarzyństwo – cywilizacji. To dzięki państwu stosunki między ludźmi reguluje prawo, a nie siła. Ludzie, jako obywatele, żyją więc w stanie względnego bezpieczeństwa. Prawo silniejszego zostało zastąpione prawem, które gwarantuje władza – w razie potrzeby dysponująca siłą. Ale właśnie w sferze międzynarodowej nadal panujestan barbarzyństwa. Rację mają silniejsi, a konflikty w ostateczności rozstrzyga się za pomocą wojny lub groźby użycia siły. Państwa mają więc usprawiedliwiony obowiązek budowania potęgi ekonomicznej, na której opiera się ich siła i możliwość obrony. „Barbarzyński” system, w którym tkwi obecny zglobalizowany świat, nie premiuje troski o szczęście jednostek.

W naszych czasach program Kanta rozwija profesor filozofii państwa i prawa z Uniwersytetu w Tybindze, Ottfried Höffe, w kilkusetstronicowym dziele „Demokratie im Zeitalter der Globalisierung” („Demokracja w czasach globalizacji”). Nakreślił on detaliczny plan wdrażania pokoju. Wykazał, że stworzenie kantowskiej republiki światowej, gwarantującej bezpieczeństwo państwom i zaprowadzenie trwałego pokoju, jest realne. Państwo przeobraziłoby się wówczas w organizację przyjazną ludziom, a partie budowałyby programy, w których „szczęście” byłoby tematem centralnym. Partie przeorientowałyby swoje zadania w służbę obywatelom.

Nowoczesna, „zielona” wizja szczęścia nie oderwie się więc od poziomu utopii, dopóki na Ziemi nie nastąpi trwały pokój. Bez stworzenia światowej republiki Kanta nie tylko nie da się opanować klimatu i zanieczyszczania powietrza, zahamować wycinania lasów i niszczenia gleb; niemożliwa jest także koncentracja państw i partii na jakości życia ludzi. Pokój jest niezbędny do szczęścia.