Rozkosz w wielkim mieście

Jeśli rozejrzymy się po Warszawie, to seks pojawia zawsze w atmosferze skandalu, albo w bardzo szczególnym kontekście męskiego, heteroseksualnego pożądania, albo w ramach komercyjnego decorum. Tymczasem w mieście mieszkają także heteroseksualne kobiety, osoby nieheteroseksualne, osoby lubiące seks wieloosobowy w specjalnych klubach, osoby praktykujące seks BDSM itp., itd.


rozkosz analizuje Jacek Kochanowski

 

Czy w wielkich miastach jest przestrzeń dla rozkoszy seksualnej? Teoretycznie, m.in. od Carrie Bradshaw (Sex and the City), wiemy, że tak. Tam, gdzie są ludzie, jest seks. Tam, gdzie jest pożądanie, jest rozkosz. Seks jest tak samo istotnym elementem naszego życia, jak jedzenie czy praca. Nawet w antyseksualnej katolickiej kulturze polskiej seks – wbrew pozorom – nie zaginął, skoro wciąż żyjemy. Ale jeśli rozejrzymy się po Warszawie, to jakoś ten seks znika, a jeśli się pojawia, to zawsze w atmosferze skandalu, albo w bardzo szczególnym kontekście męskiego, heteroseksualnego pożądania, albo w ramach komercyjnego decorum. Będę się posługiwał przykładem stolicy, w niej bowiem mieszkam i mogę codziennie obserwować jej (anty)seksualność, ale jestem przekonany, że wiele z tych obserwacji da się odnieść do wielu innych polskich miast.

Przemoc seksu prywatnego

Najpierw o kulturowym kontekście słów kilka. Mamy, a piszę to jako socjolog seksualności z głębokim przekonaniem, nieszczęście żyć w kulturze antyseksualnej. Źródła tej swoistej seksualnej fobii tkwią w religijnej tradycji judeochrześcijańskiej. Opiera się ona na założeniu, że seks sam w sobie jest zły, może być ewentualnie usprawiedliwiony przez dwie „wymówki”: reprodukcję i miłość. Ogranicza to akceptowalność rozkoszy seksualnej do małżeńskiego, oczywiście heteroseksualnego, oczywiście monogamicznego łoża. Innych rozkoszy nie ma, a raczej – nie powinno być. Ta zasada kulturowa jest nam wpajana w procesie wychowania i jest fundamentem obowiązujących wzorców moralności. Jasne – powiedzmy to od razu – w praktyce wygląda to zupełnie inaczej, ale sposoby, w jakich rzeczywiście doznajemy rozkoszy seksualnej, nie zmieniają sposobu, w jakim o seksie mówimy w przestrzeni publicznej. To ważny wątek i zaraz do niego wrócę, teraz zauważmy: poza obowiązującą normą poprawnej, moralnej seksualności postawiony jest nie tylko seks nieheteroseksualny, ale także heteroseksualny seks niemonogamiczny, seks wielosobowy, seks pornograficzny, seks związany z gratyfikacją pieniężną oraz wiele, wiele innych strategii osiągania rozkoszy seksualnej. Badania antropologiczne, socjologiczne czy seksuologiczne wskazują, że strategii rozkoszy jest nieskończenie wiele. Jak trafnie ujął to Anthony Giddens, seks jest jednym z najbardziej plastycznych aspektów ludzkiego życia, co oznacza, że w tym zakresie człowiek jest zdolny niemal do wszystkiego. Tymczasem wszystkie „politycznie niepoprawne” czy też „moralnie podejrzane” zachowania seksualne muszą pozostać w ukryciu. Widzialne (i słyszalne w mowie publicznej) jest tylko to, co uznane za moralne i dopuszczalne, albo ewentualnie to, co jest łaskawie „tolerowane”. Reszta jest milczeniem. Milczenie to nie jest przypadkiem, ale konsekwencją starannie zaprogramowanej polityki seksualnej.

Wprowadzony przez ideologię liberalną podział na to, co publiczne, i na to, co prywatne, służyć miał ukryciu niemal nieskończonego zróżnicowania ludzkiej seksualności, spychając ją do sfery prywatnej, a zatem czyniąc ją niewidzialną. Dzięki temu w oficjalnej, widzialnej i słyszalnej, sferze publicznej może dominować tylko obowiązujący wzorzec seksualnej poprawności. Nakaz milczenia o perwersji stał się, jak to wykazał w swoich pracach Michel Foucault, warunkiem podtrzymania iluzji o ograniczeniu ludzkiej seksualności do jednego tylko, normatywnego scenariusza.

Seks w mieście – tak, ale…

Z tych samych powodów w przestrzeni miejskiej widzialny (i słyszalny) może być tylko ten rodzaj seksu, który jest uznany za moralny, obowiązkowy, dopuszczalny. To dlatego dyrekcja Tramwajów Warszawskich odmówiła umieszczania w pojazdach reklam promujących postawę tolerancji wobec osób nieheteroseksualnych. To dlatego przechodząca ulicami Warszawy Parada Równości jest dla wielu niedopuszczalnym skandalem. Ale – co być może jest bardziej interesujące – także z tego powodu niektórzy liderzy polskiego ruchu LGBT tak się oburzali, gdy podczas oficjalnych obchodów Europride niezależna inicjatywa Pomada rozkleiła na mieście grafiki Karola Radziszewskiego przedstawiające orgie seksualne (zresztą nie tylko homoseksualne, wbrew oskarżeniom). Same lesbijki i sami geje zazwyczaj podporządkowują się normie milczenia o niepoprawnej moralnie rozkoszy. W ten sposób podtrzymują (i sami od siebie egzekwują) system seksualnej segregacji, który pewne pragnienia wyklucza poza obszar widzialności, także w przestrzeni miejskiej. Myślę, że to przede wszystkim z tego powodu w Warszawie (ani w żadnym innym polskim mieście) nie ma „dzielnicy gejowskiej”. Pomijając uwarunkowania historyczne, można odnieść wrażenie, że osoby nieheteroseksualne podporządkowały się głoszonemu przez pewną neofaszystowską organizację wezwaniu „rób to w domu po kryjomu”. Większość nieheteroseksualnych pubów, klubów seksualnych czy dyskotek ma zazwyczaj bardzo skromne oznaczenia (także ze względów bezpieczeństwa, co również świadczy o tym, do kogo należy przestrzeń miejska); potrzeba bardzo dobrego źródła informacji, by tam trafić.

A co z seksem heteroseksualnym i jego widzialnością? Tu sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. W zasadzie seks w przestrzeni miejskiej jest niewidzialny, ponieważ ma być zamknięty w objętej tabu intymności alkowie. Ale istnieją znaczące wyjątki. Pierwszym są reklamy wielkoformatowe, bardzo często przedstawiające kobiety w niemal pornograficznych pozach. Drugi wyjątek to (mniej rażące, bo zazwyczaj dobrze zamaskowane) sex-shopy oraz przede wszystkim kluby go-go, zwane niekiedy „klubami dla panów” lub jeszcze bardziej finezyjnie – „klubami dla gentelmanów”.

Na marginesie: niedawna afera z klubem go-go, jaki powstał w Warszawie niemal naprzeciwko jednego z katolickich kościołów, pokazuje, jak bardzo szybko w ostatnich miesiącach postępuje w Polsce wzrost antyseksualnej paranoi. Wiele tego rodzaju klubów istnieje w bliskości kościołów (np. nieopodal, o zgrozo, pl. Trzech Krzyży i stojącego tam kościoła, a ulokowanie klubu go-go z barwnymi neonami na ul. Jana Pawła II to już jawna prowokacja), a jednak nie było dotychczas słychać żadnych protestów. Najwyraźniej walka z „ideologią gender” – którą jest, w skrócie, po prostu wszystko, co katolicyzm uznaje za niemoralne, grzeszne lub przynajmniej nieprzyzwoite – rozwija swój front, obejmując także czyszczenie przestrzeni miejskiej z nieobyczajnych przybytków.

Seksualność heteroseksualna – oczywiście nie wprost, ale przez zaledwie sugestię – jest zatem w mieście widoczna, ale wyłącznie w kontekście heteronormatywnym i patriarchalno-seksistowskim. Reklamy z wizerunkami kuszących kobiet czy kluby go-go przeznaczone są dla „prawdziwych facetów”, którzy – zgodnie z obowiązującą w naszej kulturze zasadą wymiany kobiet – traktują ciało kobiece jako towar uzupełniający ich kolekcję trofeów. Przestrzeń miejska należy zatem do heteroseksualnych mężczyzn (jak cała przestrzeń społeczna zresztą) i to jest jeden z zasadniczych powodów, dla których lesbijki i geje protestujący przeciw przełamaniu tej hegemonii stają się, jak trafnie ujął to pewien publicysta, „użytecznymi idiotami”. Jeśli miasto ma być przestrzenią nie tylko heterosamców, ale także kobiet, osób nieheteroseksualnych, transpłciowych i wielu innych osób niepodporządkowujących swojego ciała normatywnym scenariuszom, niezbędne jest przełamanie tej hegemonii.

Panika moralna i seks w przestrzeni miejskiej

Przenieśmy się na chwilę do Stanów Zjednoczonych, by zobaczyć, do czego może prowadzić ta hegemonia. W połowie lat osiemdziesiątych XX w., gdy epidemia HIV/AIDS była już faktem, ale chorobę wciąż utożsamiano wyłącznie z gejami i nazywano „gejowskim rakiem”, władze wielu miast, m.in. Nowego Jorku, postanowiły zakazać męsko-męskich stosunków analnych i oralnych w przestrzeni publicznej (w parkach, kinach porno, saunach itd.). Seks gejowski miał zostać wymazany z przestrzeni miejskiej przez utożsamienie go z chorobą i śmiercią. Na marginesie warto zauważyć, że polscy prawicowi politycy i publicyści także często odwołują się do tego utożsamienia, grożąc społeczeństwu, że tolerowanie homoseksualizmu „doprowadzi do wyginięcia narodu polskiego”. Idea powiązania perwersji (seksualnej nienormatywności) ze śmiercią, a w czasach nowożytnych – z chorobą, jest niemal tak stara, jak historia kultury judeochrześcijańskiej, a epidemia HIV/AIDS jedynie pozwoliła na jej materializację i doprowadzenie do skrajności.

Na szczęście część społeczności osób nieheteroseksualnych zdała sobie sprawę, o co toczy się gra. Zrozumiała, że wyrzucenie „groźnej” rozkoszy poza przestrzeń miejską oznacza jej całkowite zepchnięcie poza próg widzialności i tabuizację. Uniemożliwiłoby to prowadzenie jakiejkolwiek rozsądnej polityki seksualnej prowadzącej do respektowania praw obywatelskich każdej i każdego, bez względu na jej/jego seksualne zachowania. Toteż organizacje, takie jak ACT UP czy Queer Nation, podjęły szereg akcji, których celem było, po pierwsze, przezwyciężenie seksualnego wstydu, jaki próbowano wpisać w homoseksualność, a po drugie – jednoznaczne wskazanie, że także osoby nieheteroseksualne mają prawo do przestrzeni miejskiej i korzystania z niej w sposób, jaki uznają za stosowny. Jednym z narzędzi takiej polityki było urządzanie manifestacji w parkach lub innych miejscach spotkań lesbijek i gejów, przy czym jednoznacznie oświadczano, że w czasie manifestacji będzie można poszukiwać partnera seksualnego lub partnerki seksualnej i ewentualnie odbywać stosunki seksualne. Nie oznacza to, że takie manifestacje przeradzały się w orgie. Chodziło o jasny komunikat, że – po pierwsze – seks, który hegemoniczny dyskurs uznaje za „niemoralny”, w istocie nie jest powodem do wstydu, ale stanowi wyraz różnorodności seksualnej, a – po drugie – przestrzeń miejska nie jest własnością brzuchatych panów odmieniających przez wszystkie przypadki słowa „rodzina”, „wartości chrześcijańskie”, „norma”. Sądzę, że takiej miejskiej polityki seksualnej potrzebujemy w Polsce, nie tylko w Warszawie.

Przestrzeń miejska w dobie walki z „ideologią gender”

W czasie niedawnej debaty na temat badań gender, jaka miała miejsce w Bydgoskim Teatrze Polskim, zostałem zapytany o to, czy w związku z panującymi „antygenderowymi” nastrojami zamierzam ze swoimi zainteresowaniami naukowymi „zejść do podziemia”. Kiedy odpowiedziałem, że oczywiście nie, pewien krótko ostrzyżony krewki chłopiec zapytał, czy może zamierzam zamiast tego zaciągać dzieci do piwnicy. Chwilę później zostałem zapytany o to, czy „gender” przewiduje… wzajemną masturbację dzieci w przedszkolach z udziałem wychowawców. Zdaję sobie sprawę z tego, że wroga kulturowego zazwyczaj pomawia się o złe zamiary wobec dzieci (wystarczy przypomnieć opowieści o Żydach przerabiających dzieci na macę), niemniej jednak stopień seksualnej agresji tych wypowiedzi był dla mnie porażający i bardzo pouczający. Zaryzykuję tezę, że żyjemy u progu takiej samej paniki moralnej, jaka w latach osiemdziesiątych XX w. dotknęła Stany Zjednoczone. Wobec braku Żydów czy mniejszości etnicznych seksualni odmieńcy stają się wymarzonym obiektem ataku prawicowych fanatyków.

Zauważmy jednak, że nie chodzi już o prostą homofobię czy transfobię, ale o szerzej zakrojony projekt „przywrócenia normalności” i obrony „polskiej rodziny” przed tym piekielnym (dosłownie) „genderem”, który w zasadzie został sprowadzony do homoseksualizmu, aborcji i pedofilii. Owszem, zdaję sobie sprawę, że
w dużym stopniu mamy do czynienia z histeryczną retoryką polityków, którzy usiłują zwrócić na siebie uwagę. Ta retoryka może jednak mieć – a nawet już ma – poważne konsekwencje, także dla uzyskania w przestrzeni miejskiej prawa do rozkoszy: do jej widzialności, ale także do mówienia o niej. „Antygenderowa” histeria sprawia, że odnotowujemy coraz liczniejsze incydenty: wiele instytucji miejskich, w tym edukacyjnych, wycofuje się ze współpracy z organizacjami pozarządowymi prowadzącymi szkolenia równościowe; w instytucjach kultury dochodzi do zakłócania wydarzeń artystycznych, które uznano za „obrazoburcze” lub po prostu „niemoralne”; w Warszawie spalono słynną tęczę, instalację wzniesioną na pl. Zbawiciela, symbolizującą równość i tolerancję, a uważaną przez prawicowych polityków za symbol „promocji” homoseksualizmu; regularnie dochodzi do zakłócania spotkań poświęconych polityce seksualnej czy po prostu badaniom dotyczącym płci czy seksualności.

Spalenie tęczy (podobnie zresztą jak atak na dwa warszawskie squoty) to gest symbolicznego czyszczenia przestrzeni miejskiej z tego, co niemoralne, niepoprawne politycznie, niepożądane. Dlatego problem ten nie dotyczy tylko osób nieheteroseksualnych i ich praw obywatelskich, w tym prawa do normalnego funkcjonowania w przestrzeni miejskiej. To problem natury bardziej zasadniczej: do kogo należy miasto, a zatem także – czyja rozkosz ma przestrzeń miejską wypełniać.

Seksualność nie jest i nigdy nie była politycznie neutralna. Zawsze wspierała i naturalizowała męską dominację i podporządkowaną rolę kobiet. Obowiązkowy heteroseksualizm jest tylko i aż koniecznym warunkiem patriarchalnego systemu segregacji kobiet. Jednocześnie zaś pochodny wobec niego system seksualnej segregacji, polegający na wykluczeniu „niepoprawnej” rozkoszy, czynił ów obowiązkowy heteroseksualizm „oczywistym” i „naturalnym”. Analiza historii kultury zachodniej dowodzi, że z tymi dwoma systemami segregacji powiązane były zazwyczaj wszystkie inne formy przemocy i ucisku: klasowego, rasowego, etnicznego i religijnego. Mówiąc wprost, a bardzo dobrze widać to w polskim dyskursie publicznym, seksizm i homofobia (w połączeniu z transfobią) niemal zawsze łączą się z rasizmem, uprzedzeniami etnicznymi i religijnym fanatyzmem.

Prawo do „niepoprawnej” rozkoszy seksualnej w przestrzeni miejskiej, prawo do widzialności każdej seksualności nie jest zatem marginalnym prawem do „przyjemności” (jak swego czasu problem wykpiwały feministki liberalne). To jedno z fundamentalnych praw obywatelskich wynikające z demokratycznej zasady szacunku do każdego człowieka. Obecna sytuacja histerycznej dominacji fobii antyseksualnej w przestrzeni miejskiej jest efektem polityki środowisk lewicowych spolegliwej wobec prawicy, patriarchatu i Kościoła katolickiego. A efektem tej dominacji jest narastająca agresja fanatyków wobec wszystkiego, co uznają za „niemoralne”.

Z tego powodu sądzę, że potrzebny jest nam inny rodzaj polityki miejskiej w tym zakresie. Po pierwsze: niezbędne jest odrzucenie strategii seksualnego wstydu i włączenie polityki seksualnej do strategii politycznych. Seks to ważna część życia ludzkiego, a ludzka seksualność jest zróżnicowana. W Warszawie mamy nie tylko kluby go-go dla majętnych panów; mamy także kobiecą i męską prostytucję, wyjętą spod prawa i oddaną gangom przestępczym; mamy miejsca dla osób nieheteroseksualnych: kluby, sauny itp., bezpieczne o tyle, o ile dobrze ukryte; mamy parki i inne miejsca publiczne, w których nie tylko osoby homoseksualne spotykają się na seks. Przykłady można mnożyć. Ale co najważniejsze: w mieście mieszkają nie tylko heteroseksualni mężczyźni; mieszkają
w nim także heteroseksualne kobiety, osoby nieheteroseksualne, osoby lubiące seks wieloosobowy w specjalnych klubach, osoby praktykujące seks BDSM itp., itd. Po drugie: potrzebujemy polityki seksualnej dumy: żądania od władz miejskich nie tylko respektowania prawa do rozkoszy, ale także ochrony przez agresją antyseksualnych fanatyków. Każdy, kto realizuje swoje potrzeby seksualne w sposób niezagrażający zdrowiu i bezpieczeństwu innych, ma prawo czuć się pełnoprawnym obywatelem miasta, ma prawo czuć się bezpiecznie, ma prawo do tych fragmentów miejskiej przestrzeni, w których będzie mógł poszukiwać i odnajdować rozkosz. I ma prawo do polityki seksualnej, która taki cel będzie się starała zrealizować, a tego szczególnie potrzebujemy w czasach antyseksualnej aberracji.

Jacek Kochanowski – doktor habilitowany socjologii, kierownik Ośrodka Badań Społecznych nad Seksualnością w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego, profesor nadzwyczajny i kierownik Zakładu Socjologii w WSTiJO w Warszawie. Ostatnio opublikował „Socjologia seksualności. Marginesy” (WN PWN 2013).