Zielona pięść w Stambule

Protestowano w trzech strefach: Beskitas – strefa najbardziej polityczna, najbliżej siedziby premiera, miejsce zdecydowanej i mocnej politycznej deklaracji. To w niej dochodziło do najgorętszych starć z policją. Plac Taksim – fiesta, mnóstwo ludzi, sprzedawcy owoców i kukurydzy, muzyka, spotkania ludzi, którzy nie widzieli się od lat; wszyscy bardzo ucieszeni, ogromne ilości piwa. W tłumie czuło się ogromną masę ciał i ich siłę. Park Gezi – konstruktywnie, pokojowo – debaty, dyskusje. Wykorzystano każdy centymetr przestrzeni tego maleńkiego placu.

Zielona pięść wpisana w pień drzewa albo w pacyfę stała się symbolem masowych walk o wolność i prawa człowieka w jednym z największych miast świata. „Wśród protestujących panowała niezwykła życzliwość – opiekowaliśmy się sobą nawzajem, brodząc po omacku w chmurze gazu, płacząc i krztusząc się.”

Stambuł – gigantyczna turecka metropolia, jedno z największych miast na świecie. Mieszka w nim trzynaście milionów ludzi, a za siedem lat ma ich być więcej niż mieszkańców Polski. W tym ogromnym miejskim oceanie niewielki park Gezi z pięknymi drzewami jest kroplą. Ale ta właśnie kropla przepełniła czarę goryczy. Bo
w Stambule jest niewiele zieleni – trudno znaleźć miejsce, w którym można by pobiegać, usiąść w spokoju.

Tekst i zdjęcia: Katarzyna Jagiełło 

Próba odebrania ludziom tego skrawka przestrzeni i postawienia w tym miejscu meczetu lub galerii handlowej wywołała ostrą reakcję, zdeterminowaną walkę. Na początku do parku przyszła grupa około 50 protestujących, wkrótce jednak protest objął całe miasto i połączył tysiące ludzi. Jego symbolem stała się zielona pięść wpisana w pień drzewa lub w pacyfę.

Transformacja miasta wykluwa się z buntu przeciwko zamienianiu zielonej przestrzeni publicznej w miejsce kultu – pieniądza lub religii. Drzewo z parku Gezi jest symbolem. Bój toczy się o coś innego: o rzeczywistą demokrację, prawa człowieka, wolność decydowania o sobie. Jedna z uczestniczek tej walki, Dafne Suman, w liście skierowanym do świata napisała: „Cały kraj jest sprzedawany korporacjom pod budowę centrów handlowych, luksusowych mieszkań, autostrad, zapór i elektrowni jądrowych. Rząd szuka wszelkich pretekstów do zaatakowania Syrii wbrew woli swoich ludzi. Na samym szczycie tego wszystkiego jest kontrola rządu nad życiem osobistym obywateli, która stała się w końcu nie do zniesienia. Państwo, w ramach swojego konserwatywnego programu, zatwierdziło wiele ustaw i przepisów dotyczących aborcji, cesarskiego cięcia, sprzedaży oraz spożywania alkoholu, a nawet koloru szminek używanych przez stewardesy. Ludzie, którzy maszerują do centrum Stambułu, żądają [respektowania] swoich praw – do życia w wolności oraz przestrzegania sprawiedliwości, ochrony i szacunku ze strony państwa. Żądają prawa do udziału w decyzjach dotyczących miasta, w którym żyją. W zamian otrzymali ogromne ilości gazu łzawiącego uderzającego prosto w ich twarze. Trzy osoby straciły wzrok. Jednak nadal będą maszerować. Dołączyło do nich sto tysięcy osób. Kolejne kilka tysięcy przeszło na piechotę przez most Bosforski, by wesprzeć ludzi w dzielnicy Taksim”.

Funkcjonowanie społeczeństwa Stambułu jest oparte na dyktacie silniejszego, a nie na umowie społecznej. Ale tacy ludzie jak premier Turcji, który nazwał protestujących „wandalami i anarchistami, którym trzeba dać nauczkę”, odchodzą w przeszłość. Są jak mamuty – potężne, ale pochodzące z zamierzchłej przeszłości, nieprzystające do rzeczywistości, do współczesnych wyzwań.

 

Hasła, plakaty i flagi ściśle wypełniały przestrzeń, tak jakby niezadowolenie nagromadzone wskutek zbyt długiego milczenia wreszcie znalazło ujście. Co bardziej trafne hasła fotografowano i przekazywano dalej – media społecznościowe wypełniły się relacjami z miejsca wydarzeń, mimo że w celu połączenia się z siecią trzeba było opuścić strefę wydarzeń: policyjne nadajniki zakłócały łączność, nawet sms-y docierały z dużym opóźnieniem.

 

 

 

 

 

 

Na Placu Taksim co jakiś czas tworzyły się spontaniczne mikrodemonstracje, organizowane przez przedstawicieli różnych ugrupowań: od anarchistów, queeranarchistów, po związki zawodowe, organizacje kobiece.
Podobnie jak podczas protestów przeciwko GMO w Polsce (na które przychodzili i ludzie z Radia Maryja, i anarchiści), dopóki nie pojawiają się postulaty, nie ma podziałów, i każdy wypełnia niszę protestu swoją potrzebą.

 

W obronie drzew odwoływano się do działań z pogranicza sztuki i magii.

 

 

 

 

 

 

 

Na słynnym zdjęciu kobiety w czerwonej sukience agresywnie atakowanej gazem przez policjanta, to on góruje nad nią. Na tym plakacie proporcje są odwrócone, a napis brzmi: „Im bardziej nas gazujecie, tym bardziej rośniemy
w siłę”.

 

 

 

 

 

 

Podczas protestów w Stambule policja w dzień i w nocy wystrzeliwała pojemniki z gazem łzawiącym, głównie po to, żeby tłum nie podchodził pod siedzibę premiera. Zużyto 130 tysięcy pojemników; zapas 50 tysięcy, który zwykle wystarcza na rok, policja zużyła podczas pierwszych 20 dni protestu. W niektórych miejscach można było brodzić w tych pojemnikach; patrząc na miasto od strony azjatyckiej widać było rozległą chmurę dymu.

 

Mieszkańcy Gezi dbali o zajmowaną przestrzeń, udomowiając ją pieczołowicie i z dbałością o szczegóły. Do latarni przywiązywano popielniczki wykonane z plastikowych butelek, stawiano znaki informacyjne, nadawano nazwy alejkom.

 

 

 

 

 

 

Tańczy się wszędzie! Wystarczy kilka taktów, aby zebrał się krąg. Tradycyjna muzyka jest wciąż żywa, pobrzmiewa na przystankach, w kawiarniach, taneczne kroki znają młodzi i starzy. Zmienia się tekst piosenek, bywa adaptowany, może być prześmiewczy lub pełen gniewu. Anarchiści i kobiety w chustkach tańczą razem, przełamując tradycyjne linie podziału.

 

 

 

 

 

Besiktas przez wiele dni przypominał strefę działań wojennych. Nie tylko strzelano pociskami z gazem i używano armatek wodnych, ale pociski z gazem zrzucano także z helikopterów, wystrzeliwano z niewielkiej odległości. Wynosiliśmy rannych z tłumu, wśród nas krążyli młodzi lekarze i studenci. Panowała niezwykła życzliwość – opiekowaliśmy się sobą nawzajem, brodząc po omacku w chmurze gazu, płacząc i krztusząc się. Gdy w zawierusze zgubiłam maskę ochronną, natychmiast wyciągnęły się w moją stronę pomocne ręce z nową maską. Ktoś wciskał mi sok z cytryny do oczu, ktoś odprowadził na bok. Podnosiliśmy tych, którzy się potknęli i upadli.

 

Centrum Kultury im. Ataturka zostało przejęte przez protestujących, wywieszono bannery i flagi. Na wielu budynkach otaczających plac Taksim pojawiły się odezwy, chociaż nigdzie nie było ich tak wiele, jak na budynku Centrum. Wiem, że już po moim wyjeździe policja przejęła gmach, a wszystkie bannery zdjęto i zniszczono.

 

W protestach biorą udział reprezentanci różnych grup, nad tłumem powiewają flagi o rozmaitych barwach. Ruch LGBT jest wyraźnie widoczny – w Gezi ustawiono dobrze zaopatrzone stoisko, z którego rozdawano pieczywo i ulotki.

 

 

 

 

 

 

Tęczowe flagi ruchu LGBT przyciągały wzrok, protesty zjednoczyły nawet skrajnie wrogie grupy i wspólnoty. Maszerowali kibice Fenerbahce i Galatasaray, powiązane szaliki powiewały w powietrzu.

 

 

 

 

 

Zestaw demonstranta dostępny dla każdego na wypadek nowego ataku policji: maalox, mleko, sok z cytryny i ocet.

 

 

 

 

 

Autonomiczna strefa parku Gezi była najsumienniej zagospodarowaną przestrzenią spośród wszystkich trzech stref stambulskich protestów i być może najgęściej zamieszkaną przestrzenią w mieście. Zielony skrawek zieleni wypełnił się namiotami, karimatami i kartonami. Władza, która nie szanuje przyrody, na pewno nie szanuje także obywateli. Protest w obronie drzew przeznaczonych do wycinki przemienił się w ogólnonarodową batalię o prawa obywatelskie, a Gezi stało się miasteczkiem wypełnionym gwarem rozmów; recytowano wiersze, odczytywano manifesty, dyskutowano. Megafony, głośniki, muzyka ze sceny, z ławek, z trawników, dźwięki mieszają się w radosnej kakofonii.

 

Któregoś dnia protestu ludzie z całej Turcji i ze świata zamówili przez internet ponad tysiąc posiłków dla protestujących, wskazując jako miejsce dostawy park Gezi.

 

 

 

 

Uliczni handlarze zareagowali błyskawicznie. Krążyli z wózkami, rozstawiali stoiska z rewolucyjnymi gadżetami: goglami i maskami pływackimi chroniącymi oczy, maskami Anonymous, flagami, podobiznami Ataturka. Przedsiębiorczy i pracowici, reagowali na potrzeby demonstrujących, dostosowując asortyment do potrzeby chwili. Były stoiska z jedzeniem i napojami, sprzedawano także alkohol – jednak nie spotkałam nikogo pijanego.

 

 

 

 

 

Buldożery niszczą park Gezi, wyrywając ostatnie skrawki zieleni z tkanki miasta. Premier Erdogan od lat wspiera wyburzanie zabytkowych budynków; coraz więcej przestrzeni przeznacza pod supermarkety. Na Gezi także miał powstać supermarket, chociaż najnowszy pomysł to postawienie w tym miejscu meczetu. Protest rozpoczął się w obronie niszczonych drzew, aby w końcu dać ujście wieloletniej frustracji działaniami coraz bardziej konserwatywnego i aroganckiego rządu.

 

 

 

Gezi organizuje się oddolnie, z fragmentów wyburzonych budynków, z płyt chodnikowych budowane są nowe, tymczasowe struktury – jako jedna z pierwszych pojawiła się biblioteka wypełniona składkowymi książkami. Posadzono nowe drzewa i krzewy, w zamian za każde ścięte drzewo pojawiło się kilka nowych. Punkty informacyjne, stoiska z darmowym jedzeniem dostarczanym przez wspierających protest przechodniów, warsztaty – energia zebranych wypełnia to miejsce, które zmieniło się w laboratorium miejskich inicjatyw.