Masdar jest technologicznym eksperymentem. Ma udowodnić, że jest możliwe istnienie miasta nieemitującego dwutlenku węgla. Londyn jest nieustannym trudnym kompromisem między ambicjami i potrzebami człowieka a naturą.
W Parku Olimpijskim w Londynie trwa wielka przebudowa i demontaż po zorganizowanych w połowie 2012 r. Igrzyskach Olimpijskich. Pozostało też po nich coś, co określane jest mianem legacy – spuścizny. Ta spuścizna to wielki plan rozwoju wschodniego Londynu.
tekst: Patrycja Bukalska
Jeszcze kilka lat temu Stratford, część brytyjskiej stolicy, w której zbudowano Park Olimpijski, było wielkim polem zapomnianych poprzemysłowych nieużytków. Nieprzyjemna okolica – jak z kryminalnego filmu o mrocznych przedmieściach: rozpadające się fabryki, brzydkie bloki mieszkalne, zaniedbane ulice. To wszystko zaczęło się zmieniać; olbrzymia część kosztów zorganizowania Olimpiady (około 9 miliardów funtów) to właśnie inwestycje we wschodnim Londynie. Park Olimpijski, przemianowany na Park Elżbiety II, ma składać się z terenów zielonych, placów zabaw, szkół, biur, a także tysięcy nowych mieszkań, których w wielkiej Brytanii bardzo brakuje – 35% tych mieszkań będzie dostępne dla przeciętnie zarabiających. Już teraz Stratford zyskał superszybkie połączenia z centrum Londynu. Jako atrakcja pozostanie tam Orbit Tower, najwyższa rzeźba w Wielkiej Brytanii, przypominająca poskręcaną kolejkę górską. Pozostaną także niektóre obiekty sportowe: welodrom, centrum wodne projektu Zahy Hadid (nieco zmniejszone) oraz – oczywiście – stadion olimpijski.
Zielone części parku to 250 ha, a na nich 4 tys. drzew i łąki, na których kwitnie prawie pół miliona kwiatów. Dzikich kwiatów. O tym, że to nie są chwasty, Brytyjczyków nie trzeba już przekonywać, ale po raz pierwszy obsiano nimi łąki na taką skalę. Od kilku lat w popularnych programach ogrodniczych stale mówi się o potrzebie sadzenia kwiatów przyjaznych dla pszczół i innych owadów, o wspieraniu rodzimych gatunków itd. W czasie II wojny światowej w myśl hasła „Dig for Victory” (Kop dla zwycięstwa) mieszkańcy wysp zamieniali każdy klomb i trawnik w ogródek warzywny; dziś sadzą maki, chabry i nagietki. Łąki wschodniego Londynu mają być przykładem dla innych miast – w jaki sposób wykorzystywać zielone przestrzenie, aby było to korzystne dla środowiska,
a zarazem piękne.
Marzenia na wysypiskach
Kwota, którą Brytyjczycy zainwestowali w Olimpiadę i przemianę wschodniego Londynu, może robić wrażenie w Europie, ale nie na Bliskim Wschodzie. Od 2006 r. powstaje tam Masdar, budowane od podstaw ekologiczne miasto, które samo w sobie jest eksperymentem. Wynik tego eksperymentu ma udowodnić, że jest możliwe istnienie i funkcjonowanie miasta nieemitującego dwutlenku węgla i całkowicie opartego na energii odnawialnej. Zamieszkać ma w nim 40 tys. osób, a kolejne 40 tys. ma dojeżdżać do Masdar do pracy. Ocenia się, że budowa miasta będzie ukończona do 2025 r., a koszt nie przekroczy 30 mld. dolarów amerykańskich.
Zgodnie z definicją uczonych z Uniwersytetu Westminster Masdar to przykład ekomiasta, czyli takiego miasta, które wspiera zrównoważony rozwój, promuje odnawialną energię i transport publiczny oraz poprawę jakości wody, słowem – jest lepszym miejscem do życia. Takich projektów jest już na świecie prawie 200, najwięcej w krajach gęsto zaludnionych. Liderem są Chiny (25 projektów), w Europie prym wiedzie Wielka Brytania (17).
Największe ekomiasto świata powstaje w Chinach; jest to tzw. ekocity Tiencin. Do 2020 r. ma w nim zamieszkać 350 tys. osób. Budowane jest na zanieczyszczonym wysypisku odpadów – Chińczycy (projekt powstaje we współpracy z Singapurem) zamierzali udowodnić, że oczyszczenie i wykorzystanie takich terenów jest możliwe. Co się udało. Jedna piąta energii w mieście ma pochodzić ze źródeł energii odnawialnej.
W Tiencin swoje nowe rozwiązania testują różne firmy: Philips – czułe na dźwięk i ruch światła (same się włączają), a General Motors – chevroleta z litowo-jonowym akumulatorem (i opcją automatycznego kierowcy). W mieście nie zapomniano o zielonych przestrzeniach, ścieżkach rowerowych itd. Wszystko wygląda zjawiskowo.
W Portugalii koło Paredes powstaje PlanIT Valley, miasto, które ma przypominać ludzki organizm. Wodą, energią i odpadami ma w nim zarządzać centralny komputer, rodzaj mózgu miasta, zaopatrywany w informacje dzięki systemowi czujników w każdym budynku miasta. W mieście nic nie będzie się marnować, wszystko będzie wykorzystywane ponownie. Zamieszka w nim około 200 tys. osób. Projekt ma zostać ukończony już w 2015 r. i – podobnie jak Masdar – kosztować ma około 20 mld. dolarów. Brzmi to ambitnie, choć sam pomysł komputerowych „uszu i oczu” miasta, które mają nam pomóc w znalezieniu miejsca do parkowania albo zagubionego dziecka, może jednak powodować pewien dyskomfort i obawy o nadmiar kontroli.
Homo urbanus
Ludzie zamieniają się dość szybko w gatunek miejski. Już ponad połowa mieszka w miastach, i ten trend się nasila – w 2030 r. mieszczuchami zostanie 60–70% z nas. Próby sprawienia, by miasta – mówiąc najprościej – działały lepiej, są koniecznością. Czas jest istotną kwestią, nie zostało go zbyt wiele. Jeśli miast się nie ulepszy, to grozi nam wegetacja w rozpadających się molochach, wyglądających jak ilustracja do filmu science fiction o przyszłej zagładzie. Ulepszać stare, budować nowe? Jedno i drugie?
Nasuwa się pytanie o koszty i możliwości planowania miasta przyszłości – jak Masdar czy jak Tiencin. Szejków naftowych zapewne stać na jeden Masdar, może nawet na dwa (dopóki nie wyczerpią się zasoby ropy), ale nie przeprowadzą do nich całej ludzkości. Krytyk architektury Austin Williams w książce „The Lure of the City” (napisanej wspólnie z Alastairem Donaldem) porównuje Tiencin z Londynem. Zaskakujące, że siedmiomilionowa brytyjska stolica nie wypada gorzej, może nawet wypada lepiej. Okazuje się, że np. 90% dojeżdżających do pracy w centrum Londynu nie korzysta z samochodów (jest to mniej więcej tyle osób, ile ma korzystać z transportu publicznego w chińskim ekomieście). Emisja dwutlenku węgla w Londynie jest niemal o połowę niższa niż dopuszczana w Tiencin. Na jednego Londyńczyka przypada 105 metrów kwadratowych miejskiej zieleni na osobę, a to dziewięć razy więcej niż w Tiencin.
Czy warto się zajmować wizyjnymi miastami? To eksperymenty, z założenia nie są to rozwiązania masowe, ale mogą być dobrą lekcją. Są szansą na przetestowanie nowych technologii, nowych rozwiązań. Supermiasta nie są jednak propozycjami dla ludzkości. Ludzkość już w mieszka w miastach i to właśnie z nimi trzeba coś zrobić. Jest to możliwe nawet w przypadku miasta wielkiego i starego (opartego na bardzo nieefektywnej infrastrukturze), czego dowodem jest Londyn.
Londyńskie wyzwania
Jednym z priorytetów brytyjskiej stolicy jest jej zazielenianie. Nie chodzi tylko o spektakularne projekty w rodzaju Parku Olimpijskiego, lecz o zieleń wszędzie – na dachach i ścianach (ładne, a przy okazji obniża temperaturę miasta w lecie); o samodzielną uprawę warzyw (nie potrzeba ogródka, wystarczy mały balkon, urosną tam nawet jabłonki i ziemniaki); o stwarzanie miejsca do życia owadom i zwierzętom. Lista celów jest długa: usprawnienie transportu publicznego, zmniejszenie hałasu, lepsze wykorzystanie odpadów. Są to nie tylko konkretne rozporządzenia i inwestycje, ale także mnóstwo akcji edukacyjnych. Ustanowiono np. coroczną nagrodę burmistrza promującą pomysły na obniżenie emisji dwutlenku węgla – Low Carbon Prize. Nie pomogą prawa i normy, jeśli nie będzie ludzi, którzy będę w nie wierzyć i ich przestrzegać. Kontrowersyjny burmistrz Londynu Boris Johnson wprowadził system miejskich rowerów (które pewnie już na zawsze zostaną „rowerami Borysa”), ale samo ustawienie niebieskich rowerów na ulicach nic by nie dało. Pomogły akcje promujące wykorzystywanie rowerów i pomógł sam burmistrz dojeżdżający rowerem do ratusza.
Ostatecznie miasta tworzą ludzie, więc im więcej jest wśród nich takich, którzy niemal bezwiednie rozważają, jak coś zrobić prościej, jak zmarnować mniej, tym lepsze staje się otoczenie. W Wielkiej Brytanii bardzo popularny jest ruch społeczno-ekonomiczny Transition Towns, promujący oszczędność energii, własną produkcję żywności, maksymalne wykorzystywanie odpadów oraz szeroko pojętą lokalną niezależność (brytyjskie miasto Totnes wprowadziło nawet własnego funta, aby zyski zostawały w mieście). Wszystkie te przykłady dowodzą, jak wiele można zrobić już teraz, bez supertechnologii i wielkich nakładów finansowych.
Tam, gdzie kończy się Masdar, zaczyna się pustynia. Dzięki nowoczesnym technologiom i miliardom dolarów tworzy się miejsce, w którym zamieszka kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Choć oparte na naturalnej energii i – przyjazne środowisku – spełnia definicję ekomiasta, niewiele ma wspólnego z naturą. Miasta takie jak Londyn – choć nie wyglądają pięknie i harmonijnie – powstały w wyniku splotu wielu czynników i są efektem więzi człowieka z naturą, bo postanowił on np. osiedlić się nad wodą, na takim, a nie innym terenie. Tempo wzrostu liczby mieszkańców powoduje poważne problemy: z zapewnieniem im ogrzewania, transportu, wywozu śmieci itd., których rozwiązywanie wydaje się trudniejsze niż zbudowanie czegoś od nowa. Masdar jest tryumfem ludzkiej myśli i ludzkich zdolności, widowiskowym dowodem na to, że potrafimy stworzyć coś w miejscu, w którym byłaby pustka. Londyn jest nieustannym trudnym kompromisem między ambicjami i potrzebami człowieka a naturą. Na stacji metra Wapping, jednej z najstarszych, nieustannie słychać szum wody. Stacja znajduje się w części słynnego tunelu pod Tamizą, zbudowanego przez Marca Isambarda Brunela na początku XIX w. Tuż nad nią przepływa rzeka. Kilka lat temu stację przebudowano i odnowiono, nadal jednak perony są zaskakująco wąskie, a wyjście prowadzi krętymi schodami i windą. Czemu nie poszerzono peronów? Bo wymagałoby to przebudowy oryginalnego sklepienia, zmiany budynku na powierzchni itd. To koszty, ale też wielka zmiana, nie zawsze przecież konieczna. Ostatecznie zdecydowano się na uzyskanie optymalnych warunków przy jak najmniejszej ingerencji w istniejącą konstrukcję. Rzeka nadal więc szumi nad stacją, perony są wygięte i wąskie, ale cała stacja jest funkcjonalna i mieszkańcy okolicy bardzo ją lubią, podobnie jak inną „brunelowską” stację, Rotherhithe. Przy jej odnawianiu zachowano oryginalny klimat i design, ale np. dach budynku stacji jest zielony i rosną na nim odporne na brak wody kwiaty. Te stacje są jednym z wielu londyńskich przykładów chęci utrzymania równowagi między możliwościami miasta, granicami stawianymi przez naturę i potrzebami człowieka. Wykorzystania tego, co mamy, w jak najlepszy sposób.